Aktualności

Reaktywacja, dwa awanse z rzędu i przygotowania do okręgówki – jak odradza się KS Wesoła?

PIŁKA DLA WSZYSTKICH26.06.2020 
Decyzja o zakończeniu tegorocznego sezonu w niższych ligach po rundzie jesiennej wzbudziła sporo kontrowersji. Jedną z drużyn, którym łatwiej jest się z nią pogodzić, jest KS Wesoła. W latach 2014-2016 drużyny próżno było szukać wśród ekip przystępujących do rozgrywek seniorskich. Dziś podopieczni Krzysztofa i Mateusza Iwanickich po wywalczeniu dwóch awansów z rzędu szykują się już do rozgrywek ligi okręgowej.

Dzisiaj rywal, kiedyś partner

W zakończonym przedwcześnie sezonie KS zajął 2. miejsce, oglądając plecy wyłącznie Startu Otwock. Ani jedna, ani druga ekipa nie przegrała jesienią żadnego meczu, a ich spotkanie było jednym z najbardziej emocjonujących w całych rozgrywkach drugiej grupy warszawskiej klasy A. Kiedy wydawało się, że Otwocczanie wywiozą z Wesołej komplet punktów, w doliczonym czasie gry sędzia podyktował rzut karny, którego na gola dającego remis 2:2 zamienił Patryk Jach.

W przyszłym sezonie KS i Start będą rywalizować już na boiskach ligi okręgowej. Jeszcze 10 lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Obie ekipy łączyła wtedy postać Dariusza Dźwigały. Były piłkarz m.in. Górnika Zabrze i Pogoni Szczecin prowadził w Wesołej drużyny młodzieżowe, a jedną rundę spędził na boisku jako zawodnik seniorów. Równolegle był trenerem Startu, z którym wywalczył awans do drugiej ligi. W tamtym czasie najzdolniejsi wychowankowie KS-u trafiali pod jego skrzydła i otrzymywali szansę na pokazanie się w seniorskiej piłce. W ten sposób jesienią 2010 roku na poziomie centralnym zadebiutowali: 18-letni Arkadiusz Kaniowski, 17-letni Daniel Matwiejczyk i 16-letni Jan Dźwigała, a pół roku później także rówieśnik tego drugiego – Michał Szymański. Klub z Otwocka dwukrotnie ocierał się o I ligę. Później zaczęła się jego kilkuletnia droga na dno.

Dzisiaj Start, po tym jak w 2016 roku wycofał się z rozgrywek IV ligi, powoli wraca na właściwe tory. Awans do okręgówki udało mu się wywalczyć za trzecim podejściem. Wesoła potrzebowała do tego jednego sezonu, a będąc bardziej precyzyjnym – jednej rundy.

Reaktywacja po trzech latach niebytu

Dla KS-u awans na szósty poziom rozgrywkowy oznacza wyrównanie największego osiągnięcia w 27-letniej historii klubu. Taki scenariusz wiosną 2017 roku, gdy drużyna seniorów nie uczestniczyła w żadnych rozgrywkach, wydawał się bardzo optymistyczny. – Naszym głównym celem było samo ponowne utworzenie zespołu. Kiedy to się udało, chcieliśmy awansować do A-klasy już w pierwszym sezonie, potem poszukać wzmocnień i pomyśleć o okręgówce – tłumaczy Michał Kucharczyk, ofensywny pomocnik, który wychowywał się 200 metrów od boiska KS-u.

29-latek jest jednym z dwóch zawodników z obecnej kadry drużyny, którzy pamiętają jeszcze ostatni sezon KS-u w lidze okręgowej (2012/13). Drugim jest kapitan zespołu, Konrad Zając. W tamtych czasach Wesoła balansowała między szóstym a siódmym poziomem rozgrywkowym. Sytuacja zmieniła się w fatalnym dla niej 2013 roku. Seniorzy KS-u najpierw pożegnali się z okręgówką, a później, po bardzo nieudanej rundzie jesiennej, wycofali się z klasy A. W ten sposób zespół zniknął z piłkarskiej mapy Mazowsza.

Wrócił na nią po ponad 3 latach z inicjatywy Kucharczyka, Rafała Sosnowskiego i Sebastiana Tomy. – Drużynę próbowaliśmy reaktywować już w 2016 roku. Mieliśmy listę z nazwiskami ponad 40 zawodników chętnych do gry. Przedstawiliśmy ją prezesowi, ale wtedy się nie udało. Wiedzieliśmy, że za rok spróbujemy ponownie. Jednym z warunków, które musieliśmy zaakceptować, był obowiązek płacenia składek. Tak oto Peszko zarabia „cztery dychy” w Wieczystej, a my płacimy po stówie – śmieje się „Buli”, czyli Kucharczyk. – Koledzy, którzy byli inicjatorami reaktywacji od dziecka są związani z Wesołą. Zadzwonili do mnie z pytaniem, czy chciałbym w tym projekcie uczestniczyć. Od razu się zgodziłem – mówi Zając.

Kilkudziesięciu zawodników wręcz paliło się do gry. Potrzebowali jeszcze trenera. Temat jego zatrudnienia wziął na siebie Andrzej Czesuch, pracujący w akademii KS-u.

Rodzinny duet trenerski

Syn Czesucha w przeszłości był zawodnikiem Młodych Wilków, czyli juniorskich drużyn Legii Warszawa. Przez kilka lat dzielił szatnię nie tylko z Jakubem Szumskim czy Michałem Kopczyńskim, ale również z Mateuszem Iwanickim, synem Krzysztofa – byłego znakomitego piłkarza Legii, z którą zdobywał Puchar (dwukrotnie) oraz Superpuchar Polski, a w sezonie 1990/91 dotarł do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Wojskowych pokonał wtedy dopiero późniejszy triumfator rozgrywek, Manchester United. – Powstała drużyna, może nie „dzika” jak za moich czasów, ale spora część chłopaków od jakiegoś czasu nigdzie nie grała. Dostałem telefon od Andrzeja Czesucha, z którym znaliśmy się z czasów, gdy nasi synowie grali razem w piłkę. Zapytał, czy nie poprowadziłbym tej reaktywowanej po latach ekipy – wspomina Iwanicki.

Pan Krzysztof zgodził się i szybko przystąpił do pracy. Kadra drużyny nie mogła bowiem liczyć blisko 50 zawodników. – Na początku trenowaliśmy w Sulejówku, a na zajęcia przychodziło ponad 40 chłopaków. Musiałem skupić się przede wszystkim na selekcji. Kadra była gotowa po trzech miesiącach – opowiada trener. Już na samym początku przedstawił zawodnikom najważniejsze zasady: mieli przychodzić na treningi, nie spóźniać się i angażować na 100 procent.



W niższych ligach szkoleniowcy o tak uznanych w świecie futbolu nazwiskach nie są zbyt częstym widokiem. Jak obecność Iwanickiego wpływa na jego podopiecznych? – To mobilizujące, że ktoś taki, ktoś z przeszłością w Legii, do której sympatię wielu z nas ma zakorzenioną, jest naszym trenerem. To się rzadko zdarza na poziomie B-klasy, z którego startowaliśmy. To autorytet – mówi kapitan zespołu. – Moja mama od lat kibicuje Legii i gdy dowiedziała się, kto nas będzie prowadził, to aż złapała się za głowę. To jej idol z młodych lat. Jako zawodnicy mamy do trenera duży respekt, on z kolei ma dla nas mnóstwo praktycznych wskazówek. Czasem pokazuje też swoje umiejętności. Myślę, że gdyby nie kolano, to spokojnie mógłby z nami pograć. Technikę ma niesamowitą – dodaje Kucharczyk.

Przez pierwsze pół roku Iwanicki sam prowadził drużynę. Po tym czasie dołączył do niego syn – wspomniany Mateusz. – Szkoleniowcy fajnie dzielą się obowiązkami. Trener Krzysztof ma olbrzymie doświadczenie. Wie, jak nas ustawić i potrafi zbudować świetną atmosferę. Trener Mateusz z kolei ma świetne przygotowanie pod względem merytorycznym, jest na bieżąco ze wszelkimi nowinkami – charakteryzuje dwuosobowy sztab Zając. Nieco dokładniej swój zakres pracy opisuje sam Iwanicki junior: – W głównej mierze zajmuję się przygotowaniem fizycznym zespołu, czyli aspektem, który w dzisiejszych czasach jest bardzo istotny już na każdym poziomie rozgrywek. Aktywnie uczestniczę też w zajęciach, tak aby wszelkie środki treningowe były nie tylko odpowiednio wytłumaczone, ale także prawidłowo zaprezentowane.

Krzysztof i Mateusz Iwaniccy nie mieli wcześniej okazji współpracować. – Mimo to szybko poukładaliśmy sobie obowiązki i należycie się w tym uzupełniamy, wykorzystując swoje mocne strony. Jesteśmy z dwóch kompletnie innych piłkarskich pokoleń. Miewamy spory na temat koncepcji czy sposobu gry, ale ostatecznie udaje nam się dojść do porozumienia. Nasze spojrzenia paradoksalnie się uzupełniają – tłumaczy młodszy z trenerów.

Wielu zawodników, jeszcze więcej goli

KS Wesoła to drużyna usposobiona niezwykle ofensywnie. W ciągu 2,5 sezonu w 61 ligowych meczach strzeliła łącznie 228 goli. – Jesteśmy drużyną, która chce dominować. Przyjście na nasz mecz to gwarancja zobaczenia wielu bramek – twierdzi kapitan drużyny. – Od samego początku dało się wyczuć, że chłopcy są spragnieni zwycięstw i to w grze ofensywnej czują się najlepiej – wtóruje mu trener Mateusz. – Obaj z tatą graliśmy niegdyś na pozycji ofensywnego pomocnika i z doświadczenia wiemy, że najgorszą z możliwych rzeczy jest właśnie pozwolenie drużynie przeciwnej na przejęcie inicjatywy w grze. Sami najlepiej odnajdywaliśmy się mając futbolówkę przy nodze lub wymieniając się podaniami z kolegami z zespołu. Na naszych treningach przyjęcie i podanie piłki to podstawa, a opanowanie tych elementów, mimo że są one najprostsze, trwa latami i trzeba je stale doskonalić. Połączenie tego z prawidłowym poruszaniem się bez piłki to już ponad połowa sukcesu.


Drużyna jest usposobiona ofensywnie, ale potrafi zagrać również pragmatycznie

KS gra głównie systemem 1-4-2-3-1. – Wiadomo, że taktykę się podporządkowuje pod rywala. Ale nie w tych ligach. Tutaj nie ma analizy przeciwników, chociaż część z nich faktycznie była znana naszym chłopakom. Teraz chciałbym wprowadzić system 1-4-3-3 – zapowiada Krzysztof Iwanicki. Od połowy maja jego zespół znów trenuje. Na razie po dwa razy tygodniu, wkrótce mają to być już po trzy jednostki tygodniowo. Wesołą charakteryzuje niezwykle wysoka frekwencja na zajęciach. – Zdarza się, że drużyny w IV lidze mają problem ze skleceniem „osiemnastki”, a u nas nawet w B-klasie kilku chłopaków nie mieściło się w kadrze meczowej. Mimo wszystko cały czas przychodzili na treningi. Kadra nie uszczupliła się przez te 3 lata. Wszyscy czujemy się współautorami sukcesu. Liczebność odróżnia nas na tle innych zespołów z niższych lig. Na każdym treningu jest grupa ponad 20 zawodników – mówi Zając.

Zaangażowanie zawodników to fundament osiąganych przez nich sukcesów. O poświęcenie i wyrzeczenia jest o tyle łatwiej, że drużynę tworzą w większości piłkarze od dziecka związani z Wesołą i klubem.

Nie tylko liga

W pierwszym sezonie po reaktywacji do awansu do klasy A drużynie zabrakło jednego punktu. Wówczas lepsze okazały się rezerwy Łomianek i Bednarska Warszawa.

Podopieczni Iwanickiego nie załamali się i z jeszcze większą motywacją przystąpili do zmagań w sezonie 2018/19. Poza wywalczonym wtedy awansem (obok KTS Weszło), Wesoła jako jedyny B-klasowicz dotarła do IV rundy Pucharu Polski w okręgu warszawskim. To etap, w którym do gry wchodzą już zespoły z IV ligi. Ostatecznie po rzutach karnych lepsze od KS-u okazały się rezerwy Legionovii.



Ekipa zbliżyła się tym sukcesem do wyniku z sezonu 2001/02, kiedy jeszcze jako MLKS, Wesoła dotarła aż do VI rundy pucharowych rozgrywek. Miała wtedy okazję zmierzyć się z trzecioligowym wówczas Dolcanem Ząbki. Ząbkowianie doszli później aż do finału, w którym ulegli Okęciu Warszawa. Na początku kolejnego sezonu Okęcie przystąpiło do Pucharu Polskim na szczeblu centralnym i w pierwszym meczu pokonało Tłoki Gorzyce. Odpadło dopiero po meczu z mistrzem Polski, Legią Warszawa. Nigdy wcześniej i nigdy później Wesoła nie była tak blisko profesjonalnego futbolu.

W sezonie 2019/20 KS ponownie przystąpił do rozgrywek pucharowych. W pierwszej rundzie pewnie pokonał drugą drużynę Mazura Radzymin (7:1), jednak wynik został zweryfikowany jako walkower na korzyść rywali ze względu na występ Rafała Kolasy, który powinien pauzować za kartki jeszcze z poprzedniej edycji. W takich okolicznościach beniaminek klasy A mógł się skupić na walce o ligowe punkty.



W rundzie jesiennej, jak się niedawno okazało jedynej w sezonie, Wesoła była niepokonana, a punkty zgubiła tylko w 3 z 13 swoich meczów. Łącznie od czasu reaktywacji KS przegrał trzy mecze, z czego tylko jeden u siebie – 26 maja 2019 roku z KTS-em Weszło (0:1). Z czego wynika tak dobra postawa na własnym boisku? – Mamy świetną grupę kolegów, którzy wspierają nas na meczach. Zawsze przyjemniej się gra, kiedy z trybun oglądają Cię znajomi i rodzina. Bywa, że i na wyjazdy wybiera się jakaś grupka kibiców – tłumaczy Zając.

Ambicje dostosowane do realiów

Kibice już zacierają ręce na zbliżający się sezon, w którym po latach będą mogli z powrotem zobaczyć swoją ukochaną drużynę w okręgówce. Fani z pewnością marzą o trzecim awansie z rzędu. Trenerzy i zawodnicy twardo stąpają jednak po ziemi. – Jeśli będziemy w środku tabeli, to myślę, że będzie to bardzo udany sezon. Pamiętam czasy, gdy zajmowaliśmy 3. miejsce w okręgówce – przyznaje Konrad Zając. Czy teraz drużyna będzie chciała nawiązać do sezonów 2003/04 i 2004/05, o których mówi kapitan drużyny? – Pytanie o trzeci awans z rzędu przyjmuję z uśmiechem. Wiemy, że czeka nas trudny sezon. Nie wiemy jeszcze, ile drużyn będzie w lidze, ile z niej spadnie. To będzie ciekawy rok. Każdy mecz będzie dla nas jak o mistrzostwo świata, każdy punkt trzeba będzie wywalczyć. Wielokrotnie graliśmy sparingi z ekipami z okręgówki. Nieraz to było zderzenie z czołgiem. Chcemy utrzymać drużynę w okręgówce. To moje marzenie – uważa Krzysztof Iwanicki.

Trzeba pamiętać, że we wspomnianych latach 2003-2005, w których KS Wesoła był bliski awansu do IV ligi, zespół grał jeszcze w grupie siedleckiej. Kiedy tylko przeniesiono go do warszawskiej, za każdym razem musiał walczyć o utrzymanie. Później na przemian spadał z ligi okręgowej i do niej wracał. Dlaczego teraz miałoby być inaczej niż w feralnych, naznaczonych spadkami latami? – Myślę, że największa różnica to nasz skład personalny. W 2013 roku, kiedy zespół ostatecznie się rozsypał, na mecze jeździło po 9 osób, często w „weekendowej” formie. Inna sprawa, że trener miał wielką wizję i wprowadzał schematy z drugiej ligi. To oczywiście nic złego, ale nie było dostosowane do realiów A-klasy – twierdzi Kucharczyk.



Szósty poziom rozgrywkowy dla niemal wszystkich członków drużyny będzie najwyższym, na jakim dotychczas grali. Wyjątek stanowi tutaj Piotr Wołowicz, który w przeszłości występował w czwartoligowym Drukarzu Warszawa. – Jest doświadczony, ale wciąż niezwykle zaangażowany w treningi – mówi o najlepszym strzelcu ekipy trener Krzysztof. Ostatnio, już po przerwie spowodowanej pandemią, do zespołu dołączył Kacper Winiarek. Młody golkiper jeszcze niedawno znajdował się w kadrze Ursusa Warszawa. – Mieliśmy jednego bramkarza, teraz będziemy mieli już trzech. Ale od przybytku głowa nie boli – zauważa Michał Kucharczyk.

Jakich jeszcze transferów możemy spodziewać się w Wesołej? – Wielkich wzmocnień nie przewidujemy, bo chłopcy płacą składki. Korzystamy z naszych znajomości. Wcześniej przyszedł do nas m.in. Sebastian Dziedzic, który kiedyś grał z moim synem w Polonii. Sprawdzić może się u nas każdy, ale wbrew pozorom łatwo nie jest. Kilku zawodników już się odbiło. Wydawało im się, że będą przerastać A-klasę, a okazało się, że trochę im do tego poziomu brakuje – opowiada Iwanicki senior.

Nie „Kuchy”, a „Buli”

Umiejętności, i to na poziom wyższy niż liga okręgowa, z pewnością nie brakuje za to Michałowi Kucharczykowi. Urodzony w 1991 roku ofensywny pomocnik swoje największe sukcesy odnosił będąc graczem Legii Warszawa. Nie chodzi jednak o 5 mistrzostw Polski, 6 krajowych Pucharów czy występy w Lidze Mistrzów. To dorobek „Kuchego”, który na Łazienkowskiej pojawił się kilka lat po „Bulim”. Wesołowski Kucharczyk jako uczeń szkoły podstawowej był zawodnikiem najstarszego rocznika Młodych Wilków, czyli projektu funkcjonującego przed powstaniem Akademii Legii Warszawa. Michał spędził w tej drużynie kilka lat, w czasie których sięgnął po mistrzostwo Mazowsza.


Kucharczyk (pierwszy z prawej) w czasach gry w Młodych Wilkach

Mimo że naprawdę dobrze się zapowiadał i do Legii trafił wcześniej, to jednak nie on został najbardziej utytułowanym Michałem Kucharczykiem. Czego mu zabrakło? – Może warunków? Zawsze byłem mały i chudy, a w tamtych czasach często niestety przez ten pryzmat prowadziło się selekcję. Tej fizyczności mogło zabraknąć, bo technikę zawsze miałem dobrą – zastanawia się „Buli”. Na inny aspekt uwagę zwraca jego klubowy kolega, Konrad Zając. – Michał jest bardzo zaawansowany technicznie, ale za tymi umiejętnościami nie nadąża głowa. Bardzo często kłóci się z arbitrami i przeciwnikami, przez co łapie głupie kartki. Razem z trenerem od trzech lat walczymy, aby to zmienić – śmieje się kapitan KS-u. – Gdyby to przeanalizować od B-klasy, to tendencja jest pozytywna. Teraz będzie tych kartek najmniej – deklaruje w odpowiedzi „Buli”.

Zbieżność imion i nazwisk oraz roku urodzenia, a do tego także legijna przeszłość bywają dla zawodnika Wesołej źródłem zabawnych sytuacji. – Zawsze opowiadam historię o tym, jak kiedyś napisał do mnie Cezary Kucharski (były agent „Kuchego” – przyp. red.). W wiadomości przekazywał mi informacje o mieszkaniu, które rzekomo mi załatwił. Poza tym, kiedy Michał był jeszcze zawodnikiem Legii, to często pisano do mnie z prośbami o bilet na mecz czy koszulkę z autografem – opowiada „Buli”.

Szczęście do znanych nazwisk

Kucharczyk to jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy w kadrze KS-u. W lidze okręgowej w każdym meczu na boisku będzie musiał przebywać co najmniej jeden młodzieżowiec. Od nowego sezonu status ten będą mieli piłkarze urodzeni w roku 2000 i młodsi. – Mamy czterech zawodników spełniających ten warunek. Jeśli się utrzymamy, to na kolejny sezon trzeba będzie szukać już młodszych chłopaków – mówi Krzysztof Iwanicki.



Być może z pomocą przyjdzie klubowa akademia. – Reaktywując zespół myśleliśmy także o niej. Zawodnicy wychodzący z wieku juniora wcześniej nie mieli się gdzie podziać. Teraz mają taką szansę – tłumaczy Kucharczyk. Akademia KS-u stoi na dobrym poziomie, czego dowodem jest srebrna gwiazdka przyznana w Programie Certyfikacji PZPN dla szkółek piłkarskich.

Do najsłynniejszych wychowanków klubu w dalszym ciągu należą jednak ci z rocznika 1995. O piłkarskich początkach Adama Dźwigały więcej przeczytacie TUTAJ. Razem z nim przez kolejne szczeble szkolenia przechodził też dwukrotny wicemistrz świata w piłce nożnej 6-osobowej, Mateusz Łysik.

Klub z południowo-wschodniej części Warszawy ma szczęście do dużych nazwisk. Po Dariuszu Dźwigale, teraz świetną pracę wykonuje tu Krzysztof Iwanicki. – Jestem tutaj już 3,5 roku, oprócz tego mam pracę, a przede wszystkim chodzę na moją ukochaną Legię. Spotykam się ze starszymi zawodnikami, z którymi kiedyś grałem. Teraz oczywiście chwilowo nie mogę tego robić. Jakie plany wiążę z Wesołą? Kto wie, może dotrwam do 30-lecia klubu? – kończy trener.

Rafał Cepko

Fot. archiwum prywatne Beaty Kucharczyk, archiwum prywatne Konrada Zająca, KS Wesoła

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności