Aktualności

Prawie 46-letni Remigiusz Sobociński nie zamierza przestać grać i strzelać

PIŁKA DLA WSZYSTKICH10.01.2020 
W ekstraklasie rozegrał 202 mecze i strzelił 26 goli. W marcu skończy 46 lat, ale formy fizycznej i piłkarskiej mogłoby mu pozazdrościć wielu 20 lat młodszych zawodników. Remigiusz Sobociński ani myśli kończyć z ligową piłką. Od ośmiu lat gra w GKS-ie Wikielec, który jak burza mknie ku III lidze. Zapraszamy do lektury kolejnego tekstu z cyklu „Jeszcze im się chce”.

Po rundzie jesiennej sezonu 2019/20 GKS Wikielec jest liderem warmińsko-mazurskiej IV ligi z kompletem 17 zwycięstw w dorobku. Pan strzelił 14 goli i jest wiceliderem klasyfikacji snajperów oraz najlepszym strzelcem drużyny. Spodziewał się pan aż tak dobrej rundy?

Dla wszystkich to jest niespodziewany wynik. Gdy przystępowaliśmy do kolejnego sezonu w IV lidze, celem był awans do III ligi. Taki był sygnał od prezesów. Wiedzieliśmy, że mamy mocną ekipę. Przed sezonem doszło do zmiany trenera, przyszło też kilku piłkarzy, którzy wzmocnili skład, ale nikt nie przypuszczał, że to wybuchnie w postaci aż tak dobrych wyników. Jeśli chodzi o mnie, to piłkę zawsze traktowałem jak pasję, uganiałem się za nią od małego. I nic się tu nie zmieniło. Dobrze przepracowałem okres letni. Omijają mnie kontuzje, zdrowie pozwala jeszcze coś zrobić. Jeśli nadal tak będzie, postaram się odwdzięczyć na boisku. A skoro wychodzi to w ten sposób, że jestem najlepszym strzelcem drużyny, to tylko się cieszyć.

Rozmawialiśmy chwilę po meczu 1. kolejki z Warmią Olsztyn, jednym z akcji „100 meczów na 100-lecie PZPN”. Wszedł pan wtedy na boisko jako rezerwowy, czym nie był pan zachwycony. Wciąż jest w panu taki głód gry?

Głód jest, czuję się na siłach. To wszystko musi być jednak wyrażane poprzez sportową złość, a nie obrażanie się. Młodzi czasem chcą zmieniać klub, bo nie zostaną wystawieni w jednym czy dwóch meczach. Trzeba udowodnić trenerowi, że ma się swoją wartość, że się bardzo chce. Boisko jest najlepszym weryfikatorem tego, co człowiek może pokazać.

Zdrowie panu dopisuje. Czy to konsekwencja tego, że regularne treningi w klubie zaczął pan w wieku 16–17 lat?

Po części pewnie tak, ale z kolei mnóstwo czasu za młodu spędzałem na asfaltowym boisku. Stawy i więzadła swoje dostały, zwłaszcza że to nie były półtoragodzinne treningi, jak teraz ćwiczą dzieci, tylko uganiało się za piłką po sześć godzin dziennie. To chyba więc sprawa genetyki i prowadzenia się.

Dziś musi pan trenować więcej, mniej czy po prostu inaczej niż 15–20 lat temu?

Gdybym teraz trenował jak młodzież czy nawet 25-letni piłkarze, na pewno bym się zajechał. Nie oszukujmy się, tyle zdrowia już nie mam. Wszystko trzeba robić z głową. Znam swój organizm, wykonuję dużo ćwiczeń stabilizujących, wzmacniających. Trafiam też na trenerów, którzy na szczęście to rozumieją. Stąd też moja forma.

Czy w tym wieku można się czegoś na treningu nauczyć czy tylko konserwuje pan to, co wypracował przez lata?

Człowiek uczy się całe życie. Piłka tak szybko ewoluuje, idzie do przodu, że każdym aspekcie ciągle można się poprawiać. Wiadomo, że to wszystko trzeba dołożyć do szybkości i dynamiki, z którymi u mnie z każdym rokiem będzie gorzej. Ale jeszcze daję radę i staram się nadążać za trendami.

Jak jest pan traktowany przez rywali?

Jestem dość znaną postacią na Warmii i Mazurach. Po boisku biegają różne charaktery. Jedni chcą coś udowodnić, inni z szacunkiem podejdą przybić piątkę przed czy po meczu. Zależy na kogo się trafi. Najważniejsze, że nikt na mnie nie poluje, nie wjeżdża we mnie prostymi nogami.

Kto był najlepszym piłkarzem, przeciwko któremu pan grał?

Trudno powiedzieć. Chyba najbardziej zapamiętałem Santiago Solariego z Atletico Madryt, z którym w czasie moich występów w Amice Wronki graliśmy w Pucharze UEFA.

A w jednej drużynie?

Wielu było takich. Większość właśnie w Amice, to był najwyższy poziom, na którym grałem. Paweł Kryszałowicz, Jacek Dembiński, Jurek Podbrożny, Darek Gęsior… Było kilka nazwisk, które w polskiej piłce coś osiągnęły.

Jest pan zadowolony ze swoich piłkarskich osiągnięć? Czy może odczuwa pan niedosyt, że na przykład nie udało się zadebiutować w reprezentacji?

Jestem dumny z tego, co osiągnąłem, choć oczywiście – jak w każdej pracy – można było zrobić więcej. Pojawiały się jakieś propozycje, pewnie ciekawsze niż to, gdzie wtedy byłem, ale też i czasy mieliśmy inne. Wyjeżdżając z małej miejscowości, jaką jest Iława, z niewielkiego klubu, porównując z tymi z ekstraklasy, chciałem zaistnieć. Nie spodziewałem się, że występów w ekstraklasie będzie aż tyle. Cieszę się tym bardziej, że wszystko zawdzięczam sobie, swojej pracy. Życzę każdemu piłkarzowi, by mógł powiedzieć to samo.

W wieku 45 lat raczej bliżej końca niż początku kariery. Co pan będzie robił na piłkarskiej emeryturze?

Na razie chyba nieźle wychodzi mi praca z młodzieżą. Będę starał się tego trzymać. Mam fajną ekipę, z którą trenujemy i gramy od pięciu lat. Odnajduję się w tym. Seniorska piłka to już dużo większe wyzwania i inna, czasem niekoniecznie mi odpowiadająca specyfika. Wolę widzieć radość na twarzy dziecka, gdy wyjdzie mu ładne uderzenie, podbiegnie do trenera, uśmiechnie się. Takie rzeczy mnie bawią, to jest świetna zajawka. Na razie będę się koncentrował na tym. Wydaje mi się, że gdy już skończę grać, zostanę przy sporcie. Na pewno nie stanie się tak, że wpadnę wtedy w przepaść i desperacko będę zastanawiał się, co dalej. Wciąż szukam swojej drogi, ale jestem spokojny, że ją znajdę.

Może media? Za panem debiut przed kamerą w programie Master Coach, który na swoim kanale w serwisie YouTube emitował Warmińsko-Mazurski Związek Piłki Nożnej.

Bardzo podoba mi się ten projekt, wymyślony przez Warmińsko-Mazurski Związek Piłki Nożnej. Dziękuję, że mnie zauważono i zaproszono do udziału w tym programie. Razem z drugim jurorem, Marcinem Przybylińskim, połknęliśmy bakcyla. To był dla nas debiut przed kamerą. Po obejrzeniu naszych pierwszych nagrań pewnie złapałby się pan za głowę. 10-sekundowe wstawki były nagrywane godzinę. Z odcinka na odcinek jednak się rozkręcaliśmy, łapaliśmy doświadczenie i luz. Przy drugiej edycji na pewno ciśnienie będzie już mniejsze. W tym kierunku też fajnie byłoby iść. Ale to melodia przyszłości. Teraz cały czas i energię poświęcam na granie i trenowanie.

Pana niespełna 16-letni syn Maddox jest obiecującym piłkarzem. Razem z drużyną wygrał 16. edycję Turnieju Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku, obecnie występuje w Legii Warszawa. W jednym zespole już raczej nie zagracie…

Ale być może przeciwko sobie.

To pana cel?

Tak bym tego nie nazwał. Cieszę się, że udało się młodego rozwinąć i ukształtować na tyle, że pojechał do Warszawy i ciężko tam pracuje. Wszedł do drużyny zwycięzcy Centralnej Ligi Juniorów U-15 i gra. Chłopak z małej mieścinki nie odstaje umiejętnościami od rówieśników, którzy zdobywali dla Legii mistrzostwo Polski w wieku 15 lat. Czy się spotkamy? W przyszłym sezonie pewnie nie, ale liczę, że GKS Wikielec zostanie na dłużej w III lidze, gdzie są przecież rezerwy Legii. Myślę, że nasi działacze wyciągnęli właściwe wnioski i w przeciwieństwie do dwóch poprzednich podejść, tym razem utrzymamy się po pierwszym sezonie.

Już teraz będziecie właściwie szykować się do kolejnego sezonu, bo awans wydaje się formalnością.

To jest dobra droga. Skoro ten zespół wygrywa wszystko w IV lidze, trzeba go wzmocnić dwoma, trzema piłkarzami i dać mu szansę. Wydaje mi się, że przeskok nie będzie aż tak duży. Widać to po wynikach zespołów z warmińsko-mazurskiego w tym sezonie. Sokół Ostróda jest liderem, Concordia Elbląg wysoko, beniaminek Znicz Biała Piska też świetnie sobie radzi. Nie powinno być z nami tak źle w przyszłym sezonie.

Rozmawiał Szymon Tomasik

Fot. GKS Wikielec

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności