Aktualności
Pradziadek i wnuczka. Piłka zapisana w genach!
Osiem par skarpet
10 marca 1910 roku na świat przyszedł Leon Knul. – Jako młody chłopiec zafascynował się piłką, choć warunki w latach dwudziestych nie były łatwe. Brakowało sprzętu. Nie tylko butów, ale i samej piłki. Robili więc taką z kawałów materiału. Mimo to młodzi chłopcy spotykali się na polankach i klepiskach, żeby kopać szmaciankę – wspominana Tomasz Łuczak, wnuk Knula.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości na potęgę budowano boiska. Jedno z nich – przy ul. Garncarskiej – powstawało na oczach Knula. Z piłką był po prostu związany magiczną, nierozerwalną nicią. W latach sześćdziesiątych, gdy powstawało inne boisko przy Skłodowskiej, przeprowadził się nieopodal nowego placu.
Knul zaczął karierę w barwach rywala zza miedzy – Sokole Pabianice. Do drużyny PTC trafił, gdy miał 13 lat. Trzy lata później, w 1927 roku, zadebiutował w pierwszej drużynie „Fioletowych”. – Był szybki, dlatego trener ustawił go na pozycji lewoskrzydłowego – tłumaczy Łuczak.
– Dziadek opowiadał mi o swoim pierwszym meczu. Przegrywali 0:3. W przerwie wszyscy dostali ostrą reprymendę. Szczególnie dostało się właśnie dziadkowi. Wtedy powiedział, że ma za duże buty. W magazynie wydali mu zły rozmiar, ale to były takie czasy, że równie dobrze innego mogło nie być. To uniemożliwiało dobrą grę w piłkę. Kiedy trener usłyszał te słowa, wyciągnął z torby swoje buty i wręczył dziadkowi. Powiedział tylko „Leon, zakładaj i rób swoje”. Dziadek powiedział wtedy do mnie, że większej dawki motywacji nie mógł dostać.
Do całej sytuacji Leon Knul powrócił na łamach książki wydanej na 50-lecie klubu PTC Pabianice. „Byłem najmłodszym graczem w drużynie. Nie wiodło się nam najlepiej w tym meczu, bo do przerwy wynik brzmiał 3:0 na naszą niekorzyść. W czasie przerwy kierownik drużyny wskazał każdemu, jakie błędy czyni. Mnie powiedział tylko:
– No cóż… Bardzo słabo.
– Kiedy, proszę pana, ja mam za duże buty i osiem par skarpet. Nie tylko biegać nie mogę, ale i kopnąć piłki – starałem się usprawiedliwić.
Słysząc moje słowa Karol Lubowski, dzisiejszy dyrygent filharmonii w Pabianicach, a wówczas zawodnik drużyny rezerwowej, spojrzał na moje nogi, bez słowa otworzył walizkę, wyciągnął parę bucików i podał. Pasowały jak ulał, lecz w grubych skarpetach klubowych i moich bawełnianych były cokolwiek za ciasne. Widząc moje zmartwienie Karol Lubowski, wyciągnął z torby cieniutkie, jedwabne skarpetki i kazał je założyć. Żal mi się zrobiło tych skarpetek, bo jeszcze w życiu takich nie nosiłem, ale co miałem zrobić – usłuchałem i założyłem.”
Buty nie grają… ale pomagają
– W dobrych butach dziadek mógł robić swoje i w drugiej połowie PTC wygrało z drużyną przyjezdną 5:3 – mówi Tomasz Łuczak. Knul wyszedł na drugą połowę odmieniony. Śmiało można stwierdzić, że butach przyszłego dyrygenta grał śpiewająco. Debiut uhonorował bramką, ale jeszcze ważniejsze od trafienia były trzy asysty.
„Przeciwnik nie zwracał na mnie uwagi, myślał, że będę grał tak samo, jak do przerwy” – czytamy wypowiedź legendarnego piłkarza w kronice pabianickiej piłki. „ Niepilnowany należycie zaraz w pierwszej akcji oddałem piłkę Kalinowskiemu, który grał na lewym łączniku, a ten pewnie umieścił piłkę w siatce” – wspomina Knul.
PTC Pabianice zaliczył niesamowity powrót i ostatecznie wygrało z Sokołem Zgierz 5:3. Knul był gwiazdą. Oprócz trzech asyst dołożył wspominaną wcześniej bramkę. Tym ważniejszą, że było to trafienie na 3:3. W nagrodę… dostał skarpetki Lubawskiego.
Następnego dnia lokalne gazety tak pisały o Knulu: „U gości na wyróżnienie zasługuję prawy łącznik Ditych oraz lewoskrzydłowy Knul. Pierwszy, aczkolwiek słaby fizycznie jest bardzo dobrym technikiem, drugi rozporządza bardzo dobrym biegiem”.
– Nie można powiedzieć, że buty same grają – tłumaczy prawnuczka Leona Knula, Julia Łuczak. – Tak po prostu nie jest. Wszystko rozbija się o umiejętności. Jeżeli ich nie ma to i najlepsze buty nie pomogą – mówi . – Jednak wygodne i dobrze dopasowane buty też są częścią sukcesów. I tu świetnym przykładem jest historia mojego dziadka. Jednak bez treningu na pewno byłoby mu ciężej.
Julia też gra w piłkę i mimo młodego wieku ma już na sporo medali i wyróżnień. Często piłkarze wychodzą na murawę w pstrokatych, różnobarwnych korkach. Dziewczynka przeciwnie teraz zakłada stonowane obuwie w kolorze czerni. Wyjątek stanowił finał XVIII edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. W nim założyła pomarańczowy model mający w nazwie hasło Victory.
Te, jak sama nazwa wskazuje, doprowadziły ją do zwycięstwa. SMS Łódź pokonał w finale Turnieju, 4:0 Tęczę Bydgoszcz. Julia Łuczak przyczyniła się do końcowego sukcesu nie tylko dobrą grą, ale i strzelonym golem. W 9. minucie została sfaulowana. Do rzutu wolnego podeszła sama Łuczak. Ustawiła piłkę na 10. metrze i precyzyjnym strzałem pokonała bramkarkę Tęczy. – Nam się wydawało, że to będzie dośrodkowanie. Tak jak dośrodkowywał Joshua Kimmich w pierwszym meczu Bayernu z Realem Madryt, a tutaj widzieliśmy, jak ta piłka bezpośrednio znajduję drogę do bramki – tak to trafienie opisywał Mateusz Borek.
Deyna, Eto’o, Knul i Łuczak
– Dziadek był legendą. Do dzisiaj jest niesamowicie szanowany w Pabianicach. Zagrał ponad 500 meczów w drużynie PTC. Do tego wydaje mi się, że przed wojną wystąpił też w reprezentacji Polski – mówi dumna wnuczka.
– Z Julą to było tak, że myśmy ją zapisali na tańce. Starsza córka odnalazła się w tańcach latynoamerykańskich, tak więc i młodszą chcieliśmy ukierunkować na tę drogę. Tańczyła hip-hop, ale podczas obozu stwierdziła, że woli grać w piłkę. Więcej czasu spędzała z chłopcami na boisku niż z dziewczynkami na sali. Przyszła do nas i mówi: „ja chcę grać, a nie tańczyć” – wspomina Tomasz Łuczak.
Jej pierwsi trenerzy Rafał Rażniewski i Krzysztof Małkus ustawiali ją na lewym skrzydle. Dokładnie na tej pozycji grał jej pradziadek. – Myśmy wiedzieli, że dziadek grał w piłkę, ale data jego urodzin, gdzieś się zatarła w pamięci. Dopiero później przejąłem wszystkie dokumenty i okazało się, że oboje mają piłkę zakodowaną w genach.
Nie tylko pozycja i więzy rodzinne łączą Julię i Leon Knula. Z dokumentów jasno wynikało, że pradziadek urodził się 10 marca 1910 roku. Dokładnie tego samego dnia, tylko 96 lat później urodziła się jego prawnuczka.
Dziesiątka to niezwykła cyfra w świecie piłki nożnej. Z identycznym numerem grali tacy wirtuozi jak Kazimierz Deyna, Diego Maradona czy Edson Arantes do Nascimento szerzej znany jako Pele. Sama data urodzin dziadka i wnuczki też jest mocno „piłkarska”. Oprócz pabianickiego duetu tego dnia na świat przyszli min. zwycięzca Ligi Mistrzów Samuel Eto’o, srebrny medalista mistrzostw świata 1938 József Pálinkás oraz pomocnik FC Barcelony Ivan Rakitić.
Zostać profesjonalistką
– Jula w większości gra na lewym skrzydle, choć ostatnio te pozycje się zmieniają. Myślę, że data urodzenia w tym samym dniu co dziadek i pozycja lewoskrzydłowego została przekazana w genach i zobowiązuje – mówi Tomasz.
– W wieku 7 lat, po wielu rozmowach z Julą, zaprowadziłem ją na testy, by trener sprawdził, czy może uczęszczać na treningi. Były wakacje i grupa z rocznika Juli przebywała na wyjeździe. Trafiła, więc do grupy o 3 lata starszych chłopców. Ambitnie przebrnęła pierwszy etap testów po czym usłyszała od trenera Zdzisława Leszczyńskiego, byłego zawodnika ŁKS Łódź i Śląsk Wrocław, że jest super i niech przychodzi na treningi. Wtedy nie było już odwrotu – wspomina ojciec piłkarki. – Pamiętam jak dziś. Była środa, początek września. Po pierwszym treningu została powołana na niedzielny mecz.
Czy Julia jest zdolną piłkarką? – Nie mnie to oceniać – krótko ucina ojciec. – Tu powinni się wypowiedzieć trenerzy. Ci uważnie monitorują rozwój Juli. Dzięki dobrej grze w Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” organizowanym przez Polski Związek Piłki Nożnej została powołana na Letnią Akademią Młodych Orłów.
– Wiedziałyśmy, że podczas Turnieju nasze mecze obserwowali trener Marcin Kasprowicz i trenerka Nina Patalon. Nogi nam nie miękły. Wręcz przeciwnie. To działało bardzo motywująco. Każdy chciał się pokazać przed selekcjonerami z jak najlepszej strony – mówią Julia.
Wiele wskazuje na to, że młoda piłkarka SMS-u ma szanse zostać profesjonalistką. – Ten 10 marca… Można powiedzieć, że piłkę mam zapisaną w genach – uśmiecha się.
Krystian Juźwiak
Fot. archiwum PTC Pabianice