Aktualności
Krzysztof Pyskaty sześć lat składał siedzenia do land roverów, a teraz zagra w B-Klasie
W rozmowie z serwisem dolfutbol.pl prezes Płomienia Roman Piworowicz powiedział, że to nie „petrodolary” skłoniły pana do powrotu na polskie ligowe boiska. Co więc pana przekonało?
Będę tam grał za darmo, dla zdrowia, żeby brzuch mi nie urósł za duży. Prezes zgodził się, żebym na obiekcie Płomienia prowadził indywidualne treningi z bramkarzami, więc można powiedzieć, że obie strony na tym skorzystają. Ja postaram się pomóc drużynie na boisku, klub pomoże mi udostępniając plac gry.
Na polskich ligowych boiskach w rozgrywkach seniorskich występował pan ponad 22 lata, ale najniższym szczeblem była IV liga. Czego spodziewa się pan po Klasie B?
Ostatnich sześć lat spędziłem w Anglii, gdzie grałem w rozgrywkach amatorskich oldbojów i po tych doświadczeniach sądzę, że już nic mnie nie zaskoczy. Myślałem, że to będzie zabawa, ale nic z tych rzeczy. Pełna powaga, pełne zaangażowanie. Piłka nożna w ekstraklasie czy Klasie B oczywiście się różni, ale wszędzie jest ten sam wspólny mianownik.
Prezes Płomienia mówi, że będziecie walczyć o awans. Presja?
Nie grozi. Wiadomo, że będę chciał grać jak najlepiej, zwłaszcza że kibice będą głównie na mnie zwracać uwagę. Złośliwości pewnie nie zabraknie. Przeżyłem to na koniec nazwijmy to półprofesjonalnego grania w KS Zakopane i Lubaniu Maniowy. Wiem, na czym to polega. Nie patrzy się na młodych, tylko na starych, którzy kiedyś gdzieś wyżej pograli. Trzeba im dociąć. Współczuję Sławkowi Peszce meczów wyjazdowych w barwach Wieczystej. Mnie to nie ruszało, a nachalnym kibicom odpowiadałem przyjaznym słowem czy gestem.
Pracuje pan w akademii Trik Sołtysowice, w Centrum Szkolenia Bramkarzy, prowadzi indywidualne treningi i warsztaty pod marką Krzysztof Pyskaty – Goalkeeper training. Jak się pan odnajduje jako szkoleniowiec?
To dla mnie nie nowość. Już w sezonie 2008/09 w Rakowie Częstochowa, u Leszka Ojrzyńskiego, byłem grającym trenerem bramkarzy. Później to samo robiłem w Limanovii w latach 2011–12. Także na Wyspach dwa lata szkoliłem młodzież w polskiej szkółce White Eagles. Mój wychowanek przeszedł do akademii West Bromwich Albion. Zaczynałem małymi kroczkami. Dziś żałuję, że wyjechałem do Anglii. Mogłem został w Polsce i robić to, co lubię. Osiem miesięcy temu jednak wróciłem i jestem zadowolony, że mogę szkolić młodych bramkarzy. Znów zajmuję się tym, czym przez niemal całe życie, z wyjątkiem ostatnich sześciu lat.
Małe kluby zaczynają dostrzegać potrzebę specjalistycznego treningu bramkarskiego?
W Podkarpaciu Pustynia, gdzie zaczynałem przygodę z piłką, nie było trenera bramkarzy. Często jeździłem jednak na zajęcia Igloopolu, gdzie był Aleksander Kłak, reprezentant Polski, i chętnie go podpatrywałem, a po moim transferze już razem trenowaliśmy. Moim pierwszym trenerem bramkarzy był właśnie z Igloopolu Andrzej Holi, później pracowałem ze Zdzisławem Guzickim, który przygotowywał Kłaka do igrzysk w Barcelonie. To była już jednak I liga, czyli ówczesna ekstraklasa. Dziś wszystko się zmieniło, czego doświadczam osobiście, bo raz w tygodniu prowadzę zajęcia z bramkarzami w Skrze Wojnowice, w B-Klasie. Teraz dojdzie jeszcze Płomień.
Na co zwraca pan szczególną uwagę podczas treningu? Czy to trochę jak u lekarza – diagnozujemy i leczymy to, co niedomaga najbardziej?
Dużo zależy od wieku zawodnika. Z siedmiolatkami trzeba zacząć od podstaw, wszystko opierać na zabawie, żeby się szybko nie znudzili, ale też skorzystali. Pracuję z taką grupą trzeci miesiąc i naprawdę widać już postępy. W seniorach bywa różnie. Zawsze można się jednak czegoś nauczyć, zwłaszcza jeżeli ktoś wcześniej miał mało do czynienia z treningiem bramkarskim. Warto podpatrywać lepszych. Gra bramkarza cały czas ewoluuje. Dziś bramkarz musi rozgrywać piłkę nogami. Staram się więcej pracować nad tym elementem, którego za moich czasów właściwie bramkarzy nie uczono. Krótkie podania, długie podania. Na tę chwilę to nieodzowne i nie ma od tego odwrotu. Do tego przedpole. Teraz jest moda na wysokich bramkarzy. Słyszę, że akademie w profesjonalnych klubach robią badania młodym bramkarzom i potencjalny wzrost bywa kluczowy podczas selekcji. Moje zdanie jest trochę inne, pewnie też dlatego, że mam 183 centymetry wzrostu. Za moich czasów grało wielu bramkarzy grubo poniżej 190 centymetrów: Bogusław Wyparło, Siergiej Szypowski, Marek Matuszek. Niski bramkarz nadrabia szybkością i też może sobie doskonale radzić. Oczywiście, te 180 centymetrów trzeba mieć i na polską ligę to powinno wystarczyć. Liczą się szybkość i dynamika.
Kilka lat temu żałował pan, że nie ma matury i nie może robić kursów trenerskich. Czy udało się nadrobić luki w wykształceniu?
Od września planuję zapisać się do szkoły internetowej. Zobaczymy, jak będzie przebiegać ta moja edukacja. Wszystko przede mną. Dziś mam licencję UEFA C i na tę chwilę, do pracy z młodzieżą, mi to wystarcza.
Widziałem krótki film z pana treningu z młodym bramkarzem. Jak na 46-latka, jest pan w świetnej formie. Jak pan o nią dba?
Nie wiem. Zawsze starałem się dużo ruszać. W Anglii co niedzielę grałem mecz, choć też nie omijały mnie kontuzje. Miałem problem z pachwiną, łydką, zerwałem biceps. Teraz tym bardziej jestem w ruchu. Codziennie mam coś do roboty. Trenuję nawet w soboty i niedziele.
Angielska dieta nie wybiła pana z rytmu?
Rzadko jadałem angielskie śniadania.
Co poza grą w piłkę robił pan w Anglii? Bo rozumiem, że wyjechał tam pan zarabiać na chleb.
Pracowałem w firmie produkującej siedzenia do aut, do land roverów. Przyszywałem i naciągałem skórę na duży podłokietnik na tylnym siedzeniu. To była ciężka praca, na zmiany, dość nużąca, bo przez sześć lat robiłem właściwie ciągle to samo. Ale musiałem z czegoś żyć. Nie narzekałem, chociaż jak już wspomniałem, po powrocie do Polski zacząłem żałować, że w ogóle wyjechałem. Miałbym dzisiaj pewnie lepsze papiery trenerskie i cały czas robił to, co kocham. Kto jednak wie, czy gdybym nie wyjechał, nie żałowałbym, że zostałem w Polsce. Tak widocznie miało być.
Na najwyższym szczeblu ligowym w Polsce zadebiutował pan jako 18-latek w Igloopolu. To już był zmierzch złotych czasów tego klubu. Jak pan wspomina ten czas?
Pieniędzy już właściwie żadnych nie było. Próbowała ratować klub firma Pegrotour. Trwała wyprzedaż. Za moich czasów sprzedano Jacka Zielińskiego, Janusza Kaczówkę, Sławka Majaka, Olka Kłaka. Pojawiła się szansa dla młodych zawodników, między innymi dla mnie.
Został pan w Igloopolu jeszcze kilka lat.
Spadliśmy do II ligi, po roku do III ligi. Zatrzymaliśmy się w III lidze na dwa lata i klub się rozpadł, zostały tylko grupy młodzieżowe. Ja zostałem wypożyczony na rok do Wisłoki Dębica, a później trafiłem do Korony Kielce. Awansowaliśmy do II ligi, w III lidze puściłem sześć goli. Było spore zainteresowanie z ekstraklasy, ale klub nie chciał mnie puścić, stawiał zaporowe ceny.
W końcu, po ośmiu latach, wrócił pan do I ligi, czyli dzisiejszej ekstraklasy. Został pan piłkarzem Śląska Wrocław.
Po drodze z Kielc było jeszcze pół roku w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Pobyt w Kielcach i pierwszy sezon w Śląsku to były najlepsze okresy w mojej karierze. W drugim sezonie złapałem kontuzję, miałem problemy z kolanem. Pół roku grałem z okropnym bólem, na zastrzykach. Nie przyjąłem ich przez resztę życia tyle, ile wtedy. Dopiero zimą zrobiłem operację i wróciłem do formy. Źle się wtedy zachowałem. Wcześniej nie miałem poważnej kontuzji. Coś mi się oderwało w kolanie i zamiast od razu powiedzieć stop, zaciskałem zęby, brałem zastrzyki i wychodziłem na boisko. Podejrzewam, że przez to granie z kontuzją i prezentowaną wtedy formę po spadku Śląska wypadłem z obiegu i na najwyższy szczebel w Polsce już nie wróciłem.
Po odejściu z Wrocławia nie mógł pan nigdzie zagrzać miejsca. Pół roku w ŁKS-ie Łódź, pół roku w Stali Stalowa Wola, sezon w Tłokach Gorzyce, pół roku w Radomiaku i wyjechał pan do Grecji, do Levadiakosu.
Miałem kontrakt na półtora roku. W pierwszej rundzie właściwie nie grałem, ale awansowaliśmy do ekstraklasy. Po sezonie rozmawiałem z trenerem, który powiedział, że chce, żebym został i walczył o miejsce w pierwszym składzie. Byłem spakowany na urlop do Polski, gdy odebrałem telefon od prezesa z informacją, że jest nowy trener, który nie widzi mnie w drużynie. Musiałem wrócić do Polski.
Grecy się rozliczyli?
Nie mogę narzekać.
Trafił pan ponownie do Igloopolu, a stamtąd na dwa i pół sezonu do Kolejarza Stróże. To jeden z dłuższych przystanków w pana karierze. Zwiedził pan mnóstwo klubów, w różnych zakątkach kraju. W wielu był tylko pół roku. Dlaczego tak to się układało?
Kluby nie płaciły. Na przykład w ŁKS-ie byłem trzy miesiące, dostałem jedną wypłatę, musiałem żyć z oszczędności. Miałem już kartę na ręku i spisywałem kontrakt w ten sposób, że gdy klub nie płacił, mogłem odejść w każdej chwili. Tak to wyglądało. W Kolejarzu nie narzekałem, zwłaszcza że grałem niedaleko domu. Popadłem jednak w konflikt z trenerem Mirosławem Hajdo, który zaczął wymyślać niestworzone rzeczy i rozstaliśmy się. Dostałem propozycję od trenera Ojrzyńskiego z Rakowa, bardzo miło wspominam pracę z tym szkoleniowcem. Miałem 34 lata i zagrałem jeden z najlepszych sezonów. Walczyliśmy o awans do I ligi, wtedy było to już zaplecze ekstraklasy. Pamiętam mecz z Nielbą Wągrowiec, to była chyba 32. kolejka. Sędzia jeszcze w pierwszej połowie pokazał czerwoną kartkę dwóm naszym piłkarzom. Zremisowaliśmy 1:1 i straciliśmy szansę na baraże. Nie pamiętam, bym w innym meczu obronił tyle strzałów. Gdzie bym nie stanął, piłka we mnie trafiała. Kibice żegnali mnie owacją na stojąco.
Dlaczego więc już po roku odszedł pan z Częstochowy?
Dostałem propozycję z Pogoni Szczecin. Co tu kryć – atrakcyjną finansowo. Na koniec przygody z piłką mogłem jeszcze zarobić dobre pieniądze. Spędziłem w Szczecinie półtora roku. Roczna umowa miała zostać automatycznie przedłużona o kolejny rok, gdybym rozegrał określoną liczbę spotkań. Do bramki wskoczył jednak Radek Janukiewicz, w kapitalnej formie. Mimo to trener Piotr Mandrysz wraz z dyrektorem zaproponowali mi jeszcze półroczny kontrakt. Następca Mandrysza Artur Płatek miał już inną koncepcję. Przechodząc do Pogoni liczyłem, że po wygaśnięciu kontraktu klub zatrudni mnie jako trenera w grupach młodzieżowych. Stało się jednak inaczej. I znów trzeba było ruszać w Polskę.
To był już koniec zawodowego uprawiania piłki nożnej. Grę w kolejnym klubie, Limanovii, łączył pan z inną pracą. Trudno było się przestawić?
Pracowałem u sponsora klubu, pana Szubryta. Rozwoziłem wędliny i mięso do sklepów firmowych. Nie było szoku, przeskok był łagodny, bezbolesny. Mieliśmy dobre relacje z prezesem Szubrytem. Fajny czas, ale nie awansowaliśmy do II ligi, przyszła nowa miotła i zamiatała po swojemu. Przeniosłem się do Zakopanego, gdzie nie trenowałem z drużyną. Przyjeżdżałem tylko na mecze.
Reszta drużyny się nie buntowała?
Nie. Z drużyną zawsze żyłem dobrze. Zawsze dbałem o atmosferę, żeby jeden szedł za drugim, bo to się późnej przekładało na boisku. Pod koniec kariery gorzej było z trenerami, na przykład z Mirosławem Hajdo w Kolejarzu czy Dariuszem Sieklińskim w Limanovii. Nigdy nie byłem przeciwko trenerom, zawsze chciałem im pomagać doświadczeniem czy kontaktami przy ściąganiu zawodników. A później za to, że zależało mi na drużynie, na wynikach, dostawałem po głowie.
Wykrzesał pan z przygody z piłką wszystko, co się dało?
Żałuję tego półrocznego okresu gry z kontuzją w Śląsku. Myślę, że gdybym umiał się zachować, czyli w odpowiednim czasie zrobić przerwę i porządek z łękotką, zostałbym w ekstraklasie na trochę dłużej. Myślę, że w pierwszym sezonie, gdy rywalizowałem o miejsce w bramce z Grześkiem Szamotulskim, walnie przyczyniłem się do utrzymania Śląska w najwyższej lidze.
Niedawno w Canal+ Sport można było obejrzeć magazyny ligowe z tamtych czasów. Oglądał pan?
Tak, nawet wrzuciłem na Facebooka kilka zdjęć z telewizora z komentarzem, że po 19 latach znów jestem w Canal+. Miłe wspomnienia. Nie zawsze było jednak różowo. Grałem w czasach, w którym wiele klubów nie płaciło na czas albo w ogóle. W Śląsku nie dostałem żadnych pieniędzy przez osiem miesięcy. Ale co zagrałem, to zagrałem. Tak widocznie musiało być.
Jak pan widzi swoją piłkarską przyszłość?
Chcę podnosić swoje kwalifikacje. Nie wykluczam, że będę pracował z seniorami, ale na tę chwilę chcę trenować młodzież. Cieszą mnie jej postępy i nie ukrywam, że chciałbym wychować bramkarza, który zagra w ekstraklasie albo zagranicą. A jako bramkarz? Nie wiem. Ale jak się ma lat 26+, trzeba mieć ambicje. Zdrowie jest najważniejsze, reszta się jakoś ułoży.
Szymon TomasikBohaterami cyklu „Jeszcze im się chce” byli wcześniej:
Daniel Pliński – tekst POD TYM LINKIEM
Marcin Malinowski – tekst POD TYM LINKIEM
Remigiusz Sobociński – tekst POD TYM LINKIEM
Artur Andruszczak – tekst POD TYM LINKIEM
Paweł Sibik – tekst POD TYM LINKIEM
Mariusz Unierzyski – tekst POD TYM LINKIEM