Aktualności
[Bohaterowie z boiska] Jan Kasza – ultramaratończyk z B-Klasy
Jesteś piłkarzem i zdarza się tobie po rozegraniu meczu dochodzić do siebie nawet kilka dni? Janowi Kaszy ze Strzelca Chroberz zdarzało się przebiec półmaraton tuż po ligowym spotkaniu. Albo przed.
– Zależy, co było wcześniej. Najczęściej w dniu meczu dokładałem do niego jeszcze bieg na 10 kilometrów, ale faktycznie, półmaratony też były – mówi piłkarz i działacz kluby ze świętokrzyskiej Klasy B. – Jak trzeba dla klubu powalczyć, to nie ma tematu, że coś nie pasuje. Jestem – podkreśla.
– Jasiu, bo tak wszyscy go u nas nazywają, pojawił się w naszym klubie w 2005 roku – mówi Paweł Bochniak, prezes Strzelca. – Pamiętam ten dzień jak dziś. Zagrał w meczu Wojewódzkiego Pucharu LZS, na stadionie w małopolskich Koszycach, gdzie swoje mecze rozgrywała Nidzica Dobiesławice. To był pierwszy mecz Jasia w naszych barwach, zagrał na lewej pomocy i był najlepszym zawodnikiem na boisku. Jego występ tak wyrył się w pamięć, że sędzia po meczu podszedł do nas, pogratulował dobrego spotkania i był pod ogromnym wrażeniem... wydolności naszego lewoskrzydłowego. Kasza był w Koszycach niezmordowany, lewą flanką sunął atak za atakiem. Już wiedziałem, że znaleźliśmy prawdziwą perełkę. Od tego pierwszego meczu Jasiu stał się podstawowym zawodnikiem. A w kolejnych latach prawdziwa opoką, na którą zawsze można było liczyć – charakteryzuje Kaszę Bochniak. – Na początku grałem na pomocy, ostatnie lata to już właściwie tylko obrona. Wcześniej jakoś rzuty wolne chyba nieźle mi wychodziły – dodaje nasz bohater.
Jan Kasza urodził się w 1978 roku. Ligowym piłkarzem został więc dopiero w wieku 27 lat.
– Za piłką goniło się od małego, a tak bardziej „zawodowo” jak się przeprowadziłem do Chrobrza. Wcześniej, za dzieciaka, tylko wiejskie, gminne rozgrywki. W lidze pierwszy był Strzelec. Pierwszy i ostatni – deklaruje.
Kilka lat temu do regularnych treningów piłkarskich dołożył kolarskie. Niedługo później zaczął biegać.
– Pewnie wpływ na to miały jego plany związania swojego życia z wojskiem. Dostał się do Wojsk Obrony Terytorialnej, ale biegać nie przestał. Zaczął stawiać sobie coraz ambitniejsze cele. Wyszukiwałem mu kolejne zawody biegowe w okolicy i go rejestrowałem. Jak się dało pojawiałem się z aparatem na starcie, wszystko skrzętnie opisywaliśmy na naszej stronie klubowej www.gksstrzelec.pl. Czułem, że Jasiu na lokalnych biegach się nie zatrzyma. Od zawsze był niezwykle wydolny, wybiegany. Na boisku nie było szans, żeby go zmęczyć – opowiada prezes Bochniak. – Wie pan, jak to kiedyś było. Teraz są komputery i inne tego typu rzeczy. Wtedy nie było za wiele do roboty, człowiek wracał ze szkoły i wychodził. Mieliśmy już temat ustawiony, graliśmy w lesie na takim piaszczystym boisku. Walczyliśmy ostro, byliśmy zaprawieni. Nie było samochodu, wszędzie rowerem albo piechotą. Kondycja się hartowała, inaczej człowiek funkcjonował. Dzisiaj młodzież jest nauczona inaczej. Bez samochodu ani rusz – nie kryje rozczarowania Jan Kasza.
Gdy skończył 40 lat, powoli zaczął wygaszać ligową przygodę z piłkę i mocniej postawił na bieganie.
– W 2018 roku pokonał dystans 21 km 97 metrów w czasie 1 godzina 36 minut i 59 sekund. W generalnej klasyfikacji był 64., w gronie blisko tysiąca uczestników! W 2019 roku ukończył jeden z czołowych biegów górskich w Polsce – Twardziela Świętokrzyskiego, gdzie uczestnicy mieli pokonać 100 kilometrów w limicie 22 godzin! Również w 2019 roku wystartował w Cracovia Maraton, był to jego debiut w tak prestiżowej i wymagającej imprezie. Dystans pokonał w czasie 04:07:29, choć pozostał u niego duży niedosyt. Mówił, że mógł to pobiec zdecydowanie lepiej. W tym roku tez zaczął mocno, pomijam mniejsze imprezy, ale na początku stycznia udało mu się wystartować w niezwykle popularnym biegu – IV Zimowym Maratonie Świętokrzyskim, rejestracja do niego otwarta była tylko przez nieco ponad 2 minuty – wymienia Paweł Bochniak. – Kalendarz biegowy mam już wypełniony właściwie na cały rok – podkreśla Kasza.
Nic dziwnego, że czasem zaczyna już brakować czasu na piłkę nożną. Jesienią 42-latek rozegrał w Klasie B tylko jedno spotkanie.
– Jasiu całkowicie nie zapomina o piłce. Gdy tylko może, uczestniczy w treningach zespołu seniorów, jest nadal zgłoszony do rozgrywek mistrzowskich, a także gra z nami w turniejach halowych – wylicza Bochniak. – Nie ma szans tego wszystkiego pogodzić. Są prywatne rzeczy, praca. Jeśli chodzi o piłkę, to trzeba być dwa razy w tygodniu na treningu. Bo jak się człowiek zadeklaruje, to trzeba być. Do tego co niedziela mecz. Z bieganiem jest łatwiej, bo kiedy mam czas, znajdę godzinę, to po prostu wychodzę i trenuję. Ale mówiłem prezesowi: „Jeśli tylko będzie problem ze składem, proszę dzwonić i jestem” – podkreśla.
Na Kaszę piłkarska społeczność z Chrobrza i prezes Bochniak, który stoi na czele Strzelca od momentu jego powstania w 1998 roku, mogą liczyć nie tylko na boisku.
– Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że o takich ludzi coraz trudniej. Jasiu nie tylko gra u nas w piłkę, ale coraz bardziej angażował się w życie klubu. Dla niego nie było problemu przyjść na stadion i pomóc w sprzątaniu, spawaniu bramek, czy pracach porządkowych – zdradza Paweł Bochniak. – Co się umie, to się zrobi. Człowiek się stara pomóc. Umiesz liczyć, licz na siebie. W piłce na tym szczeblu inaczej być nie może. Z nieba nie spadnie. W większości spraw trzeba sobie radzić samemu. A może jak ktoś to widzi, to doceni, że ktoś poświęcił swój czas i energię, żeby wszystkim było lepiej – dopowiada wyraźnie ożywiony Jan Kasza. – Po remoncie budynku brakowało wieszaków w szatniach. Jasiu pod jakimś pretekstem pożyczył klucze, a na drugi dzień stanąłem oniemiały, bo okazało się, że w każdym pomieszczeniu równiutko zostały zamontowane wieszaki, które w dodatku nasz zawodnik zrobił… sam. Nic więc dziwnego, że szybko trafił do zarządu klubu, do tej pory piastuje funkcje członka naszego stowarzyszenia – wspomina prezes Strzelca, którego można nieco z przymrużeniem oka nazwać menedżerem biegacza Jana Kaszy.
– Prezes śledzi na bieżąco, daje znać. On mi pomaga organizacyjnie w sprawach biegowych, ja jemu w niektórych klubowych. Trzeba sobie pomagać. Łatwiej się wtedy żyje – podsumowuje ultramaratończyk z piłkarskiej B-Klasy.
Szymon Tomasik