Aktualności
[50 historii] Prezes spełnił marzenie – gole w Owieczkach będą padać jak w telewizji
– Mniej jest rzeczy, których w klubie nie robię niż które robię. Choć na przykład linie w tym sezonie malowałem tylko raz. Mamy podział z chłopakami, w każdej kolejce kreduje ktoś inny. Kiedyś częściej to robiłem. Na naszej głowie są szatnie, budynek klubowy. Jeśli nie zadbamy, będzie bałagan. Nie ma co jednak robić ze mnie bohatera, na tym poziomie w większości ośrodków takich jak nasz, gdzie jest mniej pieniędzy, wygląda to podobnie. Musi być ktoś, kto pociągnie sprawy organizacyjne. Chętny do gry zawsze się znajdzie. Wszystko robimy na maksa, z pełnym zaangażowaniem. Mamy taką zasadę, wszyscy się zgodzili i tego się trzymamy – mówi 30-latek, którego na rozmowę złapaliśmy, gdy był, a jakże, na klubowym boisku. – Podjechałem rowerem do swojej świątyni. Trawa rośnie. Co kilka dni trzeba zajrzeć, czy wszystko w porządku – wyjaśnił.
Jeszcze w poprzedniej rundzie był trenerem beniaminka Klasy A. Beniaminka, który jesień zakończył na ostatniej pozycji w tabeli z dorobkiem trzech punktów.
– Doszliśmy do wniosku, że poszukamy nowego bodźca. Drużynę pod swoje skrzydła wziął kolega z miejscowości obok, choć nie było łatwo znaleźć wolnego szkoleniowca w połowie sezonu. Wspólnie z zarządem uznaliśmy, że trzeba spróbować czegoś innego, żeby zmobilizować chłopaków i utrzymać A-Klasę w Owieczkach. To jest priorytet. Poszedłem za tym pomysłem, choć przy poprzednim układzie jako prezes zawsze mogłem się dogadać z trenerem. I w drugą stronę. U nas w zarządzie decydujemy demokratycznie. Burza mózgów, nie zawsze wszystko przechodzi jednogłośnie. Na comiesięcznych zebraniach pomysłów jest mnóstwo, staramy się wybierać i wdrażać najsensowniejsze. Później życie je weryfikuje. Gdybyśmy nic nie zmieniali, nic nie robili, można by sobie pluć w brodę i gdybać – przekonuje Cieśliński, który wciąż jest także piłkarzem Wielkopolskiego Klubu Sportowego, choć ostatnio już rzadko wybiegał na boisko. – Trzydziestka na karku, sporo obowiązków, rodzina. Trudno wszystko ogarnąć – argumentuje.
Gdy jeszcze 30-latek prowadził zespół, kibice porównywali jego reakcje na boiskowe wydarzenia z tym, co przy ławce rezerwowych wyprawia zwykle trener Atletico Madryt Diego Simeone.
– Jeśli chodzi o żywiołowość na ławce, to może faktycznie trafne porównanie, choć poziom piłkarski i warsztatowy trochę się rozjeżdża – śmieje się były już szkoleniowiec klubu z Owieczek. – Na tym poziomie nie trzeba dyskutować z sędziami czy osobami postronnymi, ale jestem szczery i gdy coś leży na sercu, warto o tym powiedzieć prosto w oczy. Mówię, jak jest. Podczas meczów zużywam sporo energii. Po prostu staram się pomagać, na ile mogę. Na tym polega praca trenera – twierdzi Mateusz Cieśliński.
Czego więc zabrakło, by beniaminek pod jego trenerską wodzą zawojował także „Serie A”?
– Awans do A-Klasy to była ogromna niespodzianka dla wszystkich, łącznie z nami. Składu nie wzmocniliśmy, wręcz przeciwnie. Kilku piłkarzy z powodu kontuzji już do drużyny nie wróciło, a Joachim Andrzejczak przeszedł do Lechity Kłecko, beniaminka okręgówki. Doszli nowi, ale potrzeba czasu, żeby się poznać, zgrać. Każdy mecz analizowaliśmy z asystentem i chłopakami w szatni, dociekaliśmy, skąd się brały takie a nie inne wyniki. Nie było tak, że wszyscy weseli wracali do domów. Po porażkach trzeba było szukać jeszcze większej motywacji. Mimo tylko trzech zdobytych punktów w całej rundzie frekwencja na treningach była bardzo przyzwoita. W niektórych meczach zabrakło doświadczenia i zawodników. Wiadomo, na tym poziomie są inne życiowe priorytety. Chłopaki dawali z siebie wszystko, wiosną ma lub miało, bo wciąż nie wiemy, na czym stoimy, dojść sześciu-ośmiu doświadczonych graczy, którzy na pewno by pomogli w walce o utrzymanie. A-Klasa to już zdecydowanie wyższy stopień wtajemniczenia i większe ośrodki sportowe, od wielu lat szkolące młodzież. U nas nie ma młodzieży. Kolega werbuje kolegę, taka nasza selekcja. Z Owieczek mamy pięciu-sześciu piłkarzy, z gminy Łubowo drugie tyle. Cieszę się, że w miejscowości liczącej około 230 mieszkańców już osiem lat jest piłka, jest drużyna i dokładamy cegiełkę do jej rozwoju – podkreśla człowiek-orkiestra z WKS Owieczki.
W latach 80. ubiegłego wieku, działał w Owieczkach LZS. Zaliczył nawet epizod w Klasie B. Jego założycielem był Marek Kropidłowski, dziś honorowy prezes WKS-u.
W archiwum Cieślińskiego są zdjęcia drużyny z tamtych czasów…
… oraz ujęcie z meczu, któremu, jak na Owieczki przystało, przygląda się owca.
Prawdziwym rarytasem jest również przechowywana w domu pana Mateusza oryginalna koszulka meczowa LZS-u.
– Chyba teścia, bo też grał w LZS-ie – informuje szczęśliwy posiadacz.
Później, przez ponad 20 lat, boisko zarastało, nic tu piłkarskiego w zorganizowanej formie się nie działo. Aż do 2012 roku, gdy w obecnym kształcie uformował się WKS. Początkowo zespół grał w Amatorskiej Gminnej Ligi Piłki Nożnej Pobiedziska-Łubowo. Głównie ze względu na infrastrukturalną mizerię. Dopiero gdy po sześciu latach starań udało się postawić szatnie, można było wypłynąć na szersze wody. Powstały dzięki projektowi „Szatnie na Medal”. To był milowy krok dla piłki w Owieczkach i wydarzenie, które pozwoliło zgłosić zespół do rozgrywek Klasy B. Wcześniej nie było szans na licencję.
W 2018 roku boisko wzbogaciło się też w budki dla rezerwowych.
– Postawiliśmy je wspólnie z chłopakami. Pomogli sponsorzy, dwie zaprzyjaźnione firmy budowlane Arko-Bud i Pawhaus wyłożyły pieniądze. Od lat mieliśmy te budki obiecane, ale opornie to szło i musieliśmy sami się tym zająć. Zakasaliśmy rękawy i powalczyliśmy. Najlepiej liczyć na siebie – przypomina prezes.
Jeszcze kilka tygodni temu na boisku w Owieczkach gole strzelano do pamiętających LZS i lata 80. ciężkich stalowych bramek.
– Po sześciu latach starań udało nam się je wymienić na nowe, wywalczyliśmy aluminiowe. Gmina doposażyła nam boisko, niejako w nagrodę za awans do Klasy A. Czekam na mecz ligowy i spełni się jedno z moich ostatnich marzeń jako prezesa. W starych bramkach siatka zwisała bramkarzowi tuż za plecami, nie było odciągów. Marzyły mi się nowe, z wpadkami i naciągniętą w głąb siatką. Żeby jak pada gol, wyglądało to jak w telewizji. Udało się, wzięliśmy bramki od tego samego producenta, który dostarczał taki sprzęt na Stadion Energa Gdańsk. Gdy zrobiło się cieplej, wkopaliśmy je. Czekamy na ich debiut w oficjalnym spotkaniu. W sparingach już zostały przetestowane. Drugie marzenie to ogrodzenie boiska. Do tego chociaż z 50 krzesełek dla kibiców i na moją kadencję wystarczy. W 2019 roku, przed postawieniem budek, musieliśmy nawieźć ziemi, wyrównać teren i zasiać trawę, żeby w 2020 roku przesunąć boisko o dwa metry od drogi i zrobić miejsce na płot i krzesełka – wylicza Mateusz Cieśliński.
W Owieczkach są też dumni z murawy na swoim boisku.
– Zdjęcie pokazuje stan trawy z czerwca 2019 mecz z GKS Gułtowy. Główna w tym zasługa naszego greenkeepera Artura Godka. Straż pożarna była kilka razy, a potem sami zajęliśmy się podlewaniem trawy. Moim celem jako założyciela drużyny i później prezesa zawsze było stworzenie chłopakom profesjonalnych warunków do trenowania. Żeby były treningi na odpowiednim poziomie, trener z uprawnieniami, sprzęt. Podstawowe rzeczy na tym poziomie. Poza trenerem nikt tu nie zarabia, wszyscy grają dla zabawy – podkreśla prezes WKS.
Klub i drużyna z Owieczek doczekały się dwóch znaków rozpoznawczych. Pierwszy to herb, jeden z najoryginalniejszych w całej polskiej piłce.
– Pomysł jest mój. Chciałem, żeby były owieczki grające w piłkę. Koncepcja została zmaterializowana przez mieszkającą nad morzem koleżankę mojego kolegi z pracy. Dziewczyna umie rysować, poprosiliśmy ją, by coś naszkicowała. Zaakceptowaliśmy to, później zaprzyjaźniona firma graficzna obrobiła to cyfrowo. Musimy jeszcze wszystko podrasować, bo brakuje nam trochę pikseli do większych formatów – opowiada nasz rozmówca.
Niepowtarzalny jest również okrzyk bojowy, wznoszony przez drużynę przed meczami. Trener krzyczy „Orki”, zespół odpowiada „Orki z Majorki”.
– Powstał na turnieju Niższe Ligi Cup w Lubinie. Autorem jest Kamil Szewczak, nasz piłkarz, obecnie kontuzjowany. To motyw z popularnej swego czasu przeróbki znanej piosenki. Podchwyciliśmy temat jako grupa i taki mamy okrzyk. Oryginalny, coś innego. Każdy się zastanawia, co za orki? Dlaczego nie owieczki? Powiem tak: Kto był w Lubinie, ten wie. Reszta jest tajemnicą – śmieje się prezes klubu, w którym jest też sekcja biegowa. WKS, poza występami w lidze organizuje również turnieje piłkarskie, turniej sołecki oraz… Mistrzostwa Świata w Rzucie Owcą. W 2019 roku, w trzeciej już edycji zawodów, rywalizowało łącznie 120 zawodników i zawodniczek.
Najważniejsza niezmiennie jest jednak piłka nożna. Przez wiele lat udziału w różnych rozgrywkach w pamięci Mateusza Cieślińskiego zostało mnóstwo anegdot.
W 2014 roku wygraną z FC Karłowice i zdobyciu Pucharu Ligi WKS świętował jeżdżąc po boisku… bryczką.
Jednym z najbardziej pamiętnych meczów w historii WKS-u są derby z Piastem Łubowo w sezonie 2012/13, jeszcze w lidze amatorskiej. Rozgrywano je w takich oto warunkach.
– Stojąc przy jednej bramce nie widzieliśmy drugiej – opisuje współzałożyciel klubu.
Ciekawie było też w ubiegłym sezonie w Uchorowie.
– Byliśmy na miejscu ponad godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Patrzymy, a trawa przycięta tylko w polu karnym i kilka metrów od linii bocznych oraz środkowej. Środek zarośnięty. Pytamy, o co chodzi. „Kosiarka się zepsuła”. Widać jednak, że było koszone na raty i ta awaria wydała się podejrzana. Śmialiśmy się do miejscowych, że mogli dać znać, to byśmy przywieźli dwie swoje kosiarki i wszystko wyrównali. Później jeden z miejscowych kibiców powiedział nam, że to jednak nie był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Miało nam się trudniej grać. Chyba gospodarze mocno wierzyli w swoich skrzydłowych. Jakby tego było mało, mecz musiał zostać przerwany na dwie minuty, bo na boisko wleciał rój owadów, prawdopodobnie os. Wygraliśmy 1:0 – cieszy się Cieśliński.
Dobrym duchem drużyny i klubu jest Marek Kropidłowski.
– Śmiejemy się zawsze ze słów naszego honorowego prezesa, który po przegranym meczu błyskawicznie przedstawia nam swoją analizę przyczyn porażki. „Mówiłem wam, bierzcie pierwszą połowę pod słońce”, „Boisko jest nierówne, mówiłem, żebyście wzięli pierwszą połowę pod górkę, będzie lżej”. Zawsze okazuje się, że miał receptę, ale nikt go nie słuchał. To też pomaga rozładować atmosferę – nie ukrywa następca pana Marka.
W Owieczkach razem grają, cieszą się i świętują, smucą i przeżywają porażki, wspierają, spotykają i bawią poza boiskiem. Piłka nożna jest tu czymś więcej niż walką o ligowe punkty.
Nie zmieni tego nawet ewentualny spadek do B-Klasy.
– W ciągu ośmiu lat nie oddaliśmy żadnego meczu walkowerem. Bez względu na to, jaki mieliśmy skład, jechaliśmy i walczyliśmy. Chcemy grać i walczyć o utrzymanie na boisku. To nasz cel, mamy ambicje. Dlatego zmieniliśmy trenera, postaraliśmy się o transfery, dbamy o plac gry i jego otoczenie. Lepiej być najgorszym w lepszej lidze niż najlepszym w gorszej. Nie po to awansowaliśmy, żeby spaść. Chcemy grać w A-Klasie. Lepsze murawy, ciekawsze mecze, mniej jednostronne. Łatwo nie jest, serducho nie zawsze wystarcza, by zdobyć punkty. Ambicje sportowe są, ale jako prezes jestem świadomy, że poziom A-Klasy w tak małej miejscowości wystarczy. Także dlatego, że im wyżej będziesz szedł, tym więcej kolegów będziesz musiał odstawić od składu. Robisz awans, przychodzi trzech-pięciu nowych graczy. Robisz więc kolejne awanse, ale po drodze tracisz to, co jest u nas najważniejsze: siłę drużyny zbudowaną na atmosferze. Znamy się tyle lat, gramy dla siebie, dla kibiców. Mnóstwo jest przykładów klubów, które zniknęły na lata lub na zawsze, bo po awansach odstawiały miejscowych, ściągały piłkarzy, płacąc im i żyjąc ponad stan, a gdy pieniądze się kończyły, nie było komu grać – puentuje Mateusz Cieśliński.
Owieczkom to nie grozi.
Szymon Tomasik
Bohaterami cyklu „50 historii” byli wcześniej:
Jacek Paszulewicz – tekst POD TYM LINKIEM
Kamil Walczak – tekst POD TYM LINKIEM
Jerzy Rejdych – tekst POD TYM LINKIEM