Aktualności

[50 historii] Kamil Walczak – człowiek o biało-zielonym sercu

PIŁKA DLA WSZYSTKICH18.03.2020 
W ubiegłym sezonie, by obejrzeć swoją ukochaną Cuiavię Inowrocław i pracować na jej chwałę, pokonał odległość większą niż dystans dzielący Warszawę i Pekin oraz wykorzystał większość urlopu. Był na jej ostatnich 142 meczach z rzędu, a gdyby nie wesele, seria dobijałaby właśnie do 300. Spiker, sekretarz, media menedżer, nierzadko też kierownik. Poznajcie Kamila Walczaka, bohatera drugiej z naszych 50 piłkarskich historii.

Cuiavia została założona w 1922 roku, co czyni ją jednym z najstarszych klubów w województwie kujawsko-pomorskim. Jej wychowankiem jest Tomasz Radziński – były gracz Anderlechtu, Evertonu i 46-krotny reprezentant Kanady. W czasach słusznie minionych we własnym mieście pozostawała jednak w cieniu mającej kolejowy rodowód Goplanii. Właśnie derby Inowrocławia były pierwszym meczem Cuiavii, który na żywo na stadionie obejrzał Kamil Walczak.

– Ukłony przed moim wuefistą z podstawówki Kornelem Semenowiczem. W 2004 roku zaprosił nas, swoich uczniów, na derby rozgrywane przy ulicy Orłowskiej, na obiekcie Goplanii. Cuiavia wygrała 2:1 i właśnie Semenowicz strzelił w końcówce meczu gola na 2:1. Tak to się zaczęło. Ludzi było full, cały stadion. Miałem 10 lat. Poszedłem na mecz jako kibic neutralny, trzymałem tylko kciuki, żeby mój nauczyciel strzelił. No i serducho cieszyło się po golach Cuiavii – wspomina Kamil. Dodajmy, że Kornel Semenowicz strzelił również pierwszego gola dla gości. Dla gospodarzy trafił Krzysztof Kretkowski, który kilka lat później rozegrał nawet siedem meczów w ekstraklasie w barwach Wisły Płock.

Ziarenko zostało zasiane…

– Wszystko można podzielić na etapy. Na Orłowskiej byłem tylko jako dzieciak, sympatyk, nigdy nie spodziewałem się, że to pójdzie dalej. Gdy dorastałem, grałem w koszykówkę, trenowałem cztery razy w tygodniu, do tego mecze w weekendy. Wtedy wizyt na meczach Cuiavii nie było tak dużo, bo nie miałem czasu. Ale już wtedy byłem nietypowym dzieciakiem, bo gdy rodzice karali dzieci zakazem grania w gry komputerowe, ja zawsze miałem „karę na Cuiavię” – jak coś zbroiłem, mama nie pozwalała mi iść na mecz w sobotę. W końcu jako nastolatek porzuciłem koszykówkę i pojawiła się pewna luka w moim życiu, bo wcześniej każdy weekend miałem zajęty ze względu na sport. Mój najlepszy przyjaciel Karol namówił mnie, żebyśmy zaczęli chodzić na Cuiavię, bo fajnie jest wspierać lokalną drużynę i mielibyśmy piłkę na wyciągnięcie ręki, a nie tylko w telewizji. Poszliśmy na ostatni mecz sezonu 2010/11. Oczywiście derby Cuiavia – Goplania. Od tego momentu można powiedzieć, że lecę seriami, chodzę na każdy mecz, na jaki mogę – mówi Walczak.

Dziś licznik wskazuje 142 oficjalne mecze Cuiavii z rzędu obejrzane na stadionie, zarówno w Inowrocławiu, jak i na wyjazdach.

– Z towarzyskimi byłoby pewnie ze 170. Poprzednia seria wynosiła 137 spotkań. Dlaczego została przerwana?

– Graliśmy ze Startem w Warlubiu, a ja byłem zaproszony na wesele pod Koninem na godzinę 16. Około 200 kilometrów, nie było szans logistycznie tego ogarnąć. Za to kiedyś prosto z domowego meczu z Sokołem Radomin poszedłem na wesele. Na stadionie pojawiłem się już odświętnie ubrany. Piłkarze śmiali się, że jestem chyba jedynym spikerem w IV lidze, który wykonuje swoją robotę w garniturze – podkreśla Kamil.

Jego zaangażowanie jest o tyle warte podkreślenia, że od trzech lat nie mieszka w Inowrocławiu, lecz w oddalonym o 120 kilometrów Poznaniu. I stamtąd dojeżdża na każde spotkanie.

– W sezonie 2018/19 przejechałem na mecze dłuższą trasę niż w linii prostej wynosi odległość z Warszawy do Pekinu. W dodatku przez to, że Cuiavia awansowała do półfinału Regionalnego Pucharu Polski, wykorzystałem dla niej połowę urlopu. Mecze były w środy o godzinie 16–17, jako spiker staram się być na stadionie półtorej godziny przed meczem. Bez szans, by zdążyć z Poznania po pracy, trzeba się urlopować – uśmiecha się nasz rozmówca, absolwent kierunku Finanse i Rachunkowość oraz student Zarządzania Ryzykiem Finansowym, pracujący jednak jako kierownik w restauracji.

– Czysty przypadek. Po przyjeździe do Poznania zatrudniłem się w restauracji jako kierownik zmiany, żeby dorobić do studiów. Szczebel po szczeblu awansowałem i z czasem finansowo minąłem próg, który osiągnąłbym w banku i tak już została ta restauracja – nie ukrywa.

Wróćmy do derbów Inowrocławia z sezonu 2010/11, bo to one okazały się przełomowe dla związku Kamila Walczaka z Cuiavią Inowrocław. Z niewinnego flirtu narodziła się płomienna miłość.

– Po tym spotkaniu Cuiavia awansowała do III ligi, a Goplania spadła do okręgówki. Po awansie Cuiavii pojawiło się ogłoszenie w sieci, że klub poszukuje pomocy „w internetach”. Zgłosiłem się do klubu, zacząłem pomagać przy nowej oficjalnej stronie, oczywiście za darmo, z pasji. Na początku, po awansie do III ligi, pomagał mi Łukasz Wajchert, który był powiązany rodzinnie z ówczesną panią prezes Marią Andrzejewską – zdradza Walczak.

Biało-zieloni spędzili w III lidze trzy sezony. I paradoksalnie ten ostatni, zakończony degradacją, jest przez Kamila uważany za najwspanialszy rok, od kiedy zaangażował się emocjonalnie w Cuiavię.

– Dla wszystkich najpiękniejsze chwile w klubie, to awanse, mistrzostwa, tytuły. Dla mnie najpiękniejszy był sezon 2013/14 – Cuiavia wtedy spadła z III ligi. Przed sezonem mocno posypał się budżet, klub zawisł na włosku, Pani prezes podała się do dymisji. Miesiąc przed ligą nie było niczego, zawodników, prezesa, nic – zostało kilku działaczy, w tym ja. Wtedy w klubie pojawił się Sławomir Roszak – obecny prezes i dziś także mój przyjaciel. Wtedy również ja trafiłem do zarządu. Mało kto wie, ile wtedy Sławek włożył serducha w zespół. Wszedł z marszu, zastał totalny bałagan. Dźwignęliśmy razem to wszystko. Do klubu wróciło sporo wychowanków, którzy grali w niższych ligach, poza tym dołączyło kilku młodych zawodników z okolicznych miast. I ruszyliśmy na pożarcie w III lidze. Dlaczego ten sezon był najpiękniejszy? Byliśmy prawdziwą drużyną, nawet ja byłem jej członkiem – mimo, że tylko prowadziłem stronę. Chłopaki, mimo że poziomem odstawali, byli dla mnie jak Messi czy Ronaldo dla większości innych moich rówieśników. Walczyli, grali. Pamiętam pierwszy mecz sezonu – wyjazd do Warlubia. Start był beniaminkiem, a my w zeszłym sezonie zajęliśmy w III lidze piąte miejsce. Na tej podstawie jedna z firm bukmacherskich założyła, że kurs na Start w tym meczu będzie wynosił prawie 5, a na Cuiavię 1,30. I co? Przegraliśmy 0:7. Można było się wtedy nieźle dorobić, wiedziałem o tym, ale nigdy nie złożyłbym zakładu przeciwko swojej drużynie, bo wtedy bardzo w nią wierzyłem. Pierwsze 11 kolejek sezonu to dla nas brak zwycięstwa i dwa punkty na koncie. Potrafiliśmy przyjąć 2:7 od Nielby Wągrowiec albo 1:4 od Elany Toruń. W 12. kolejce pojechaliśmy na wyjazd do FOGO Luboń. Na trybunach, gdy szedłem z szalikiem, jeden z tamtejszych kibiców powiedział, niby do kolegi, ale tak żebym usłyszał: „Inowrocław znów przyjechał po bęcki”. Nie zapomnę tego. A mecz? Wygraliśmy 2:1 po golach dwóch wychowanków – Borysa Klimczewskiego i Michała Zawady. Pierwsze zwycięstwo w 12. kolejce, ale czuliśmy się, jakbyśmy wywalczyli awans. Powrót w autokarze do Inowrocławia był wtedy wyjątkowy, nigdy go nie zapomnę. W trakcie całego sezonu zdobyliśmy 29 punktów w 34 meczach, zajęliśmy 15. miejsce na 18 zespołów i gdyby nie reorganizacja II ligi, mogliśmy się utrzymać. A tak niestety spadliśmy do IV ligi. Zaliczyłem w tamtym sezonie kilka pięknych meczów, potrafiliśmy wygrać u siebie z rezerwami Lecha Poznań 2:0. Lech przyjechał wtedy z całym zapleczem chłopaków, którzy trenują w ich akademii od młodego, a do ich siatki trafili dwaj chłopcy, którzy całe życie trenowali w Cuiavii i w naszym klubie się wychowali. To był naprawdę piękny sezon, a spadek w tamtym momencie był czymś naturalnym i na pewno nie rozczarowującym – opowiada niemal jednym tchem Kamil.

Jedną z najbardziej niesamowitych historii, które Walczak przeżył z Cuiavią będąc już zaangażowanym w działalność klubu, był finał Regionalnego Pucharu Polski przeciwko Lechowi Rypin w sezonie 2011/12. Inowrocławska drużyna zdobyła trofeum, mimo że… przegrała obydwa spotkania finałowego dwumeczu.

– Ewenement na skalę całej Polski. Pierwszy mecz u siebie 1:4 „w czapkę”, ale Lech w drugiej połowie wpuścił na boisko Pawła Bojaruńca, który powinien pauzować za kartki. Wynik zweryfikowano więc na 3:0 i z taką zaliczką pojechaliśmy na rewanż do Rypina... Tam 72. minuta i przegrywamy 0:4. W ostatniej akcji meczu długa piłka w pole karne, strzał sytuacyjny Bartka Gralewskiego w zamieszaniu i gol! 4:1! Gwizdek, koniec. Puchar jest nasz. Pamiętam, że artykuł o tym meczu zatytułowałem „Do zwycięstwa wystarczyły dwie porażki” – śmieje się kreatywny autor.

Dziś Kamil Walczak jest w Cuiavii sekretarzem klubu, spikerem, prowadzącym oficjalną stronę internetową oraz fanpage na Facebooku („napisałem już jakieś 2500 artykułów na stronach Cuiavii, a Facebooka prowadzę od momentu, gdy założyłem fanpage Cuiavii, chyba w 2014 roku”), czasem też kierownikiem drużyny („zdarza się, gdy Marek Paczkowski – nasz podstawowy kierownik – nie może jechać na mecz, wychodzi tak 7–8 razy w sezonie”). Naturalnym wydaje się pytanie o ambicje zajęcia najważniejszego stanowiska w klubie – prezesa.

– Prezesem raczej nigdy nie będę. Z przyczyn logistycznych. Mieszkam w Poznaniu, tutaj poznałem miłość mojego życia. Ona nie ma nic wspólnego z Kujawami, a prezes musi być na miejscu, działać. Więc inaczej – fajnie byłoby być prezesem, ale klub zasługuje na kogoś, kto na sto procent będzie zawsze, a ja tego nie mogę zagwarantować. Dlatego myślę, że raczej będę w przyszłości przewijał się w historiach jako gość, który od 40 lat jest spikerem – wróży Kamil Walczak.

Jak w ogóle tym spikerem został? Po raz kolejny w tym tekście musi pojawić się słowo „przypadek”.

– Stało się tak w pierwszym sezonie po spadku do kujawsko-pomorskiej IV ligi. Totalnie niespodziewanie i na początku w ogóle tego nie chciałem. 26 marca 2015 roku, niedługo po meczu Cuiavii z Piastem Złotniki Kujawskie, zmarł ówczesny spiker Wojtek Lewandowski. Strasznie młody był, 52 lata... No i zrobił się w klubie problem – nie mamy nikogo z uprawnieniami, a gdy pytaliśmy się innych, licencjonowanych osób, rzucali zaporowe dla nas stawki. Sławek Roszak wtedy stwierdził: „Dobra Kamil, masz głos, dajesz". Bardzo się przed tym broniłem, nie mogłem sobie wyobrazić, by z trybun przenieść się do „budki” i trzymać mikrofon. Ale ze względu na losowość sytuacji, zgodziłem się jednorazowo. Mój jedyny „występ” miał się odbyć 4 kwietnia 2015 roku z Kujawianką Izbica Kujawska. Trema to mało powiedziane... Na boisku było 2:2, nikt nie złożył zażaleń do spikera. Po meczu, gdy zszedłem do reszty drużyny, podszedł Sławek i powiedział: „Słuchaj Kamil, po sezonie w Poznaniu są kursy na spikera IV ligi, zapisaliśmy cię jeszcze przed tym meczem". No i co miałem zrobić? Czego się nie robi dla ukochanego klubu… Pozostało mi tylko się zaśmiać i przytaknąć – wspomina jeden z symboli dzisiejszej Cuiavii.

Od 2015 roku licencja spikerska zawsze towarzyszy dzisiejszemu 26-latkowi. Nosi ją przy sobie w portfelu. Kiedyś ten fakt wybawił z opresji Unię Solec Kujawski.

– 25 sierpnia 2018 roku pojechałem na wyjazd Cuiavii do Solca. 30 minut do meczu, na trybunę wbiega jakiś działacz Unii i krzyczy: „Czy jest na trybunach jakiś spiker z licencją?”. Dasz wiarę? IV liga, na trybunach 50 osób. I akurat byłem ja, z licencją przy sobie. Co się okazało? Delegat zażądał, by mecz obsługiwał spiker. Człowiek zgłoszony przez Unię był przyjezdny i utknął w korkach w drodzie na stadion. Ogromne zamieszanie i… znalazłem się ja. Okazałem licencję i byłem spikerem w Solcu Kujawskim przez całą pierwszą połowę. Później dotarł „etatowy” spiker i poszedłem ponownie na trybuny – dzieli się jedną z wielu anegdot nasz rozmówca.

Stosowne uprawnienia oraz kilkuletnie doświadczenie Kamila Walczaka na stanowisku spikera sprawiają, że jest od odpowiednim adresatem pytania o „kuchnię” spikera podczas meczów IV ligi.

– Na początek muszę wspomnieć, że bardzo duże ukłony należą się Miastu Inowrocław, bo nasz stadion jest jednym z najlepszych obiektów, jeśli chodzi o polską IV ligę. Mam ułatwione zadanie, bo dysponuję profesjonalną konsolą oraz obsługą tablicy świetlnej. Jako spiker mam obowiązek być na stadionie ponad godzinę przed rozpoczęciem zawodów. Wówczas z reguły rozpoczynam od szybkiego ksero składu gości, biorę też jeden egzemplarz zestawienia Cuiavii. Zawsze na samym początku czytam po jednym razie składy obu zespołów, bo często zdarzają się tam trudności – ostatnio w niższych ligach coraz więcej drużyn ma zawodników z zagranicy. Szczególnie odczułem to podczas ostatniego meczu rundy jesiennej sezonu 2019/20, gdy kierownik Sportisu Łochowo przeczytał mi wszystkie nazwiska z tej drużyny, bym mógł zapamiętać ich wymowę. Z racji mojego „fachu” bardzo irytuje mnie, gdy podczas meczów wyjazdowych spikerzy innych klubów łamią język przy nazwiskach obcokrajowców występujących w Cuiavii. Ja staram się w Inowrocławiu tego błędu nie popełnić. Gdy do meczu zostaje niecała godzina, idę na swoje stanowisko, które na Stadionie Miejskim w Inowrocławiu mieści się na samej górze głównej trybuny. Tak jak wspomniałem, sprzęt, którym dysponuję, jest w pełni profesjonalny, w związku z tym włączenie nagłośnienia i ustawienie tablicy świetlnej zajmuje mi maksymalnie trzy-cztery minuty. Później na kartce notuję sobie wszystkie mecze danej kolejki oraz, jeśli jakiś już dobiegł końca, to rezultat. W międzyczasie podłączam się telefonem do nagłośnienia, puszczam muzykę oraz przygotowuję pliki z utworami granymi podczas wyjścia piłkarzy na murawę i po zdobytym golu przez Cuiavię. Gdy na zegarze pozostaje 12 minut do rozpoczęcia spotkania, witam wszystkich zgromadzonych, przedstawiam sytuację w tabeli obu walczących drużyn, wspominam też o innych meczach danej kolejki i czytam składy. Zawsze rozpoczynam od zestawienia gości. Tak wypada. Później skład Cuiavii i trójka sędziowska. Gdy zawodnicy wyjdą na murawę i skończy grać muzyka, czytam jeszcze raz składy, bo przecież ktoś mógł dotrzeć na stadion minutę przed rozpoczęciem meczu. Tym razem jednak już tylko wyjściowe jedenastki. W trakcie meczu oczywiście odzywam się tylko, gdy mamy gola, kartkę bądź zmianę. Wielu spikerów, mimo że posiadają licencje, zapomina, że podczas spotkania jesteśmy tylko „dodatkiem” dla widowiska i nie powinniśmy odzywać się niepotrzebnie. Wyjątkiem są tylko sytuacje nagłe, takie jak nieodpowiednie zachowanie kibiców – wylicza spiker Cuiavii.

Przez niemal 10 lat zaangażowania Kamila w życie klubu, w biało-zielonych barwach wystąpiło co najmniej kilkudziesięciu piłkarzy. Który z nich był najlepszy?

– Jeśli chodzi o to, co na papierze, to zdecydowanie Arsenij Procyszyn. Chłopak z Ukrainy, przyjechał do nas w październiku 2017 roku po tym jak prawie rok nie grał w piłkę z powodu kontuzji. Wcześniej grał na zapleczu ekstraklasy ukraińskiej. Po sezonie u nas Cuiavia wypożyczyła go do Bytovii, a na zapleczu 1. ligi zagrał 17 meczów. Muszę też wspomnieć o dwóch zawodnikach, którzy reprezentowali Cuiavię na poziomie III ligi. To Billy Abbott i Szymon Maziarz, nasz wychowanek grający obecnie w Chemik Bydgoszcz. Obaj w czasach III ligi byli niesamowitymi kreatorami gry w środku pola. Z obecnej drużyny jestem ogromnym fanem Darka Słupskiego. Filigranowy, zwinny, szybki. Jest wychowankiem Sparty Janowiec Wielkopolski, mieszka pod Janowcem i dojeżdża do Inowrocławia, to około 60 kilometrów. Często z racji swojej pracy potrafił grać mecze o 12:00 bezpośrednio po nocnej zmianie. Przez wiele sezonów nigdy nie powiedział słowa, że jest zmęczony. Z obecnej drużyny podziwiam jednak wszystkich. Znam każdego zawodnika, są moimi kumplami i każdy, by przyjść na trening albo mecz, zostawia za sobą historię inną niż wszystkie. Naprawdę każdy z nich jest dla mnie w tym momencie bohaterem. IV liga jest specyficzna. W niższych ligach masz bajlando, granie dla zabawy. W III lidze chłopaki robią właściwie to samo co w IV, ale poziom już wyższy i zarobki też. Ci goście zawsze są niesamowici. Gdzie tam jakiś Ronaldo czy Messi. Piłka na tym poziomie mnie kompletnie nie jara. Dostają miliony to grają – proste. A tutaj masz gościa, który od 8 do 16 siedzi w robocie, po niej jedzie na trening, wraca do domu o 19-20, a tam czekają na niego żona i dziecko. I tak cztery razy w tygodniu plus w sobotę jest na meczu. Naprawdę trzeba być wielkim człowiekiem, żeby robić to dla kilku groszy i garstki kibiców – podkreśla Kamil Walczak i na koniec dodaje: – Miałem w życiu trzy propozycje, by zostać spikerem w innych klubach, w wyższych klasach rozgrywkowych. Każda oczywiście była poparta finansowo, ale z wiadomych przyczyn wszystkie odrzuciłem. Miłość do Cuiavii jest ważniejsza niż finanse.

Szymon Tomasik
Fot. Pociąg do Futbolu, ki24.info, Szymon Fijałkowski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności