Aktualności
[50 historii] Filipe Felix – przyjechał do Polski na pół roku, został 17 lat
Polska miała być tylko przystankiem w drodze do kariery, stała się drugim domem. Mistrz naszego kraju w barwach Zagłębia Lubin osiadł w Starych Siołkowicach na Opolszczyźnie, gdzie od dwóch lat zaraża dzieci pasją do piłki nożnej w założonym przez siebie Interze. Polski Brazylijczyk, brazylijski Polak. Poznajcie piłkarską historię Filipe Feliksa.
Do Polski przyjechał mając 18 lat. Byłego reprezentanta Brazylii do 17 lat do Górnika Zabrze pomógł z włoskiej Brescii ściągnąć Marek Koźmiński, dziś wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, wtedy świeżo upieczony właściciel zabrzańskiego klubu. W Brescii grał pięć lat, miał więc tam świetne kontakty. Plan był taki, że Filipe przez pół roku, może rok, pogra na seniorskim poziomie, co we włoskim klubie byłoby wtedy niemożliwe, i wróci walczyć o miejsce w składzie. Skorzysta Górnik, skorzysta Brescia, skorzysta wreszcie sam piłkarz. Jak to jednak często w sporcie i życiu bywa, wszystko potoczyło się inaczej. W Zabrzu spędził dwa i pół sezonu. Słynny kibic 14-krotnych mistrzów Polski Stanisław Sętowski już wtedy od wielu lat najlepszemu w swoich oczach piłkarzowi w meczu ukochanej drużyny wręczał koguta z własnej hodowli. Do legendy przeszła wypowiedź nagrodzonego w ten sposób innego piłkarza Górnika Prejuce’a Nakoulmy.
– Ja też dostałem parę razy. Nakoulma chyba trochę przesadził mówiąc to w telewizji, choć trzeba przyznać, że to było śmieszne. Co zrobiłem z moimi? Żywiliśmy się wtedy w stołówce Górnika. Pracowały tam dwie panie, do dziś zresztą mamy fajny kontakt. I oddawałem te koguty im. Nie wiem, co one z nimi robiły, czy ugotowały, czy nie. Pewnie tak – śmieje się Filipe, wspominając tamte czasy.
Jego polszczyznę trudno nazwać nienaganną, ale Filipe Felix mówi w języku swojej nowej ojczyzny (ma polskie obywatelstwo) bardzo dobrze.
– Na początku pobytu w Górniku próbowali nas uczyć, ściągali nauczycielkę, nawet Canal+ przygotował materiał z naszej lekcji. Trwało to pół roku. Trochę się wtedy nauczyłem, ale później już z takich lekcji nie korzystałem. Po prostu starałem się rozmawiać z ludźmi i dzięki temu opanowałem język polski. Jeszcze akcent jest, ale zero problemów z porozumiewaniem się. Cały czas staram się w tym rozwijać. Żona mnie męczy, poprawia, zwłaszcza przy odmianie końcówek – podkreśla.
Otwartość, kontaktowość, nieznikający z twarzy uśmiech. Pod tym względem Filipe Felix wpisuje się w ukształtowany w polskiej kulturze stereotyp Latynosa. Ułatwia to z pewnością pracę z dziećmi, w której dziś realizuje się nasz bohater. W 2018 roku założył swój własny klub – Inter Siołkowice.
– Mieszkam w Siołkowicach. Stąd pochodzi moja żona, oboje pomagamy teściowi w prowadzeniu sklepu. To mała wioska. Rozmawiałem z rodzicami, często słyszałem pytania czy nie chciałbym zrobić czegoś dla dzieci, bo dawno tu czegoś takiego nie było. Start Siołkowice grał kiedyś w okręgówce, ostatnio w Klasie B, ale dzieci nie szkoli, nie miał się kto tym zająć. Już wcześniej miałem taki pomysł, bo trenuję też dzieci w TOR-ze Dobrzeń Wielki i Soccer College Łubniany. Gdy w końcu kolejny raz sąsiad mnie zaczepił i zapytał, dlaczego u nas nie ma czegoś takiego, stwierdziłem, że spróbuję. Na pierwsze zajęcia chodziło po 40 dzieciaków, co jak na taką wioskę jest świetnym wynikiem. Wiadomo, coś nowego, boom. Z czasem zainteresowanie się zmniejszyło. Dziś działamy już prawie dwa lata, regularnie trenuje około 25 młodych piłkarzy. Próbujemy. Fajnie, że zaangażowali się rodzice. Udało się już zorganizować jeden turniej. Pomaga nam gmina, wszystko się dobrze układa. Staramy się działać dalej – nie kryje dumy.
Dlaczego klub Filipe Feliksa nazywa się właśnie Inter?
– To była jedna z pierwszych myśli, która przyszła mi do głowy. Stwierdziłem, że w połączeniu z Siołkowice będzie dobrze brzmieć. Koledzy przekonywali, że może Brazyliana albo coś takiego, ale mnie się ten pomysł nie podobał. Dajmy spokój z tą brazylianą. Zawsze mi się podobały barwy Interu Mediolan, niebiesko-czarne. Lubiłem też Barcelonę, ale nazwa Barca też mi nie pasowała. Inter zdecydowanie lepiej. Nazwa jest krótka, nikt nie ma problemu, żeby ją wypowiedzieć, piłkarska – argumentuje.
Piłkarsko Filipe Felix kształtował się w Brazylii, dojrzał w Polsce. Jako trener łączy elementy z obu tych środowisk. Zdarza mu się na przykład zabrać podopiecznych na trening na plażę.
– Próbuję robić wszystko pół na pół. Połowę z tego, czego nauczyli mnie trenerzy w Brazylii, gdy byłem młody i połowę z tego, co przyswoiłem w Polsce. Mam dyplom UEFA B, planuję niedługo zrobić UEFA A. Trenerzy w Brazylii i w Polsce patrzą trochę inaczej, ale piłka jest jedna i wszędzie trzeba nią trafić do bramki. Jeżeli za dużo kombinujesz, nie jest dobrze. Oczywiście nie jestem przeciwny teorii, trzeba się uczyć cały czas. Trenerzy w Polsce się szkolą, to bardzo dobrze. Warto jednak spróbować dodać coś z zewnątrz, z innego kraju. Zobaczymy w przyszłości, co przyniesie to połączenie w moim przypadku – zastanawia się Filipe.
Dziś doskonale odnajduje się w trenowaniu najmłodszych, choć nie ukrywa, że w przyszłości zamierza podjąć wyzwanie polegające na prowadzeniu seniorskiego zespołu.
– Na razie zajmuję się dziećmi i bardzo mi się ta praca podoba. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że dzieci chyba trochę mnie lubią. Może z powodu mojego sposobu bycia? Kiedyś chciałbym jednak spróbować pracy z seniorami. Dostawałem już propozycje z okręgówki czy A-Klasy, żeby sprawdzić, jak to jest, ale odmawiałem. Trochę grałem w piłkę, wiem, jacy są zawodnicy, nie byłem jeszcze gotowy. Ale chciałbym spróbować, choć pewnie dopiero gdy zrobię UEFA A – opowiada Brazylijczyk, który w rodzinne strony zagląda jednak niezbyt często.
– W Polsce spędziłem już 17 lat, połowę życia. Brazylię odwiedzam coraz rzadziej. Gdy grałem, byłem tam co pół roku, później co rok, później co dwa lata, teraz nie byłem już trzy lata. Wolę, żeby moi rodzice przylecieli do Polski, zobaczyli coś nowego. Byli już tu raz. Mnie Brazylia nie kręci już tak jak kiedyś – przyznaje nasz rozmówca.
Z ojczyzną jednak całkowicie nie zerwał. Wciąż ma tam kontakty i świetne rozeznanie na rynku piłkarskim, które wykorzystuje ściągając swoich rodaków do Polski.
– Brazylijczycy przychodzą tu, grają w okręgówce, potem się promują do IV czy III ligi, a z czasem może nawet wyżej. Na razie wszyscy, których sprowadziłem, się tu odnaleźli. Mają marzenia, żeby grać w piłkę. Może w Brazylii jest za duża konkurencja? Tu widzą dla siebie szansę i pomagam tym chłopakom. Co pół roku ściągam jednego, dwóch piłkarzy. Pomagam im z formalnościami i znalezieniem klubu. Najczęściej po pół roku inne drużyny już same dzwonią i pytają o zawodnika. Ktoś powie, że zaczynamy od niskiego szczebla i co to dla takiego Brazylijczyka okręgówka. Jeżeli zaproszę kogoś do II ligi, to pewnie usłyszę: „Eee, co to za zawodnik?”. Niestety, wielu trenerów ma taką mentalność. Ja tych piłkarzy dobrze znam, ale tu muszą pokazać swoją wartość najpierw w okręgówce czy IV lidze – tłumaczy Filipe.
Jego największym piłkarskim osiągnięciem jest zdobycie tytułu mistrza Polski w sezonie 2006/07 w barwach Zagłębia Lubin, do którego trafił z Zabrza w 2005 roku. Jesienią zagrał w 10 meczach, wiosną trener Czesław Michniewicz nie widział już dla niego miejsca w składzie. Na początku 2008 roku Filipe Felix trafił do Odry Opole. Tam nie zawsze było jemu po drodze z grupą kibiców. A raczej kibicom z ciemnoskórym Brazylijczykiem.
– Teraz, w Siołkowicach jest pięknie, nigdy tu nie miałem problemów. Wszyscy się znamy, właściwie ze wszystkimi jestem na „ty”. To co było w Opolu, to było kiedyś. Wiele się w Polsce przez te 10 czy 12 lat zmieniło. Przełomem było chyba Euro 2012. W Odrze było trochę problemów, ale wspierali mnie zawodnicy, a i ja się tym zbytnio nie przejmowałem. W Brazylii społeczeństwo jest naprawdę kolorowe, chyba najbardziej na świecie. W szkole biali, żółci, czarni też sobie wzajemnie dokuczali ze względu na kolor skóry i nikt się na nikogo nie obrażał. Przywykłem więc trochę do tego, w dodatku potrafiłem odpowiedzieć tak, że ci, którzy próbowali mnie obrazić, byli po moich słowach bardziej źli na mnie niż ja na nich chwilę wcześniej – śmieje się Filipe.
Po Odrze były jeszcze Polonia Słubice, GKS Jastrzębie, Czarni Żagań, LZS Piotrówka, Górnik Wałbrzych, Swornica Czarnowąsy, niemiecki Brandenburger S.C. oraz Śląsk Łubniany i futsalowa Odra Opole. W 2016 roku, mając zaledwie 31 lat, Felix zakończył karierę. Dziś nie gra w piłkę nawet towarzysko, dla przyjemności.
– Gdy jeszcze grałem w piłkę, pojawiły się problem z sercem. Dopadła mnie arytmia, lekarze nie potrafili jednoznacznie wytłumaczyć, o co chodzi. W dodatku chłopaki w szatni opowiadali historie Tomka Drąga, piłkarza, który zmarł na boisku. Czułem, że coś jest nie tak, zwłaszcza w drugich połowach. Zrobiłem test wysiłkowy na bieżni i lekarz stwierdził, że lekka arytmia jest normalna w moim przypadku. Tylko, że ja czułem, że nie jest lekka. Pewnie wiązało się to ze stresem, bo zbiegło się to ze zmianami w całym życiu. Zacząłem pracować, grałem w hali, na boisku, szykowałem się do ślubu, dziecko w drodze. Z czegoś trzeba było zrezygnować. Gdy pojawiły się problemy z sercem, przez około rok bałem się cokolwiek zrobić. Panika? Depresja? Nie wiem, co to było. Stwierdziłem, że to znak, żeby dać sobie spokój. Nie chciałem nawet dotykać piłki, bałem się biegać, żeby nie dostać zawału. Teraz jest już OK. Bawię się z dziećmi na treningach, były nawet propozycje powrotu na boisko, ale podziękowałem. Problemy z sercem nie były najgorsze, gorszy był ten kolejny rok. Dzięki niemu jednak zmieniłem swoje życie kompletnie, o 180 stopni. Szkoda, że nie zrobiłem tego wcześniej, gdy jeszcze grałem. Nie jem cukru, nie piję gazowanych napojów. Waga stanęła mi w miejscu, ważę tyle, ile podczas kariery, choć właściwie nie ćwiczę. Jedynie dużo chodzę – opowiada Brazylijczyk z Siołkowic.
Na mecze do Zabrza czy Lubina zagląda bardzo rzadko. W trzech szkółkach zajęć z dziećmi ma naprawdę sporo, a gdy przychodzi weekend, Filipe woli spędzić czas z synem i żoną. Nadrobić wszystko, na co nie miał czasu w soboty i niedziele, gdy był piłkarzem.
– Nie ciągnie mnie na wielkie stadiony, wolę obejrzeć mecz w telewizji. Może też dlatego, że gdy się już pojawię, czuję, że trochę mi tego brakuje. Nie chcę kusić losu. Co innego spacer na mecz w Siołkowicach. Znajomi się ze mnie śmieją, że wolę oglądać okręgówkę niż ekstraklasę. Nie wiem, czemu tak, jest, ale uwielbiam to, ten klimat niedzielnej ligi – podkreśla Filipe Felix.
Szymon Tomasik
Bohaterami cyklu „50 historii” byli wcześniej:
Jacek Paszulewicz – tekst POD TYM LINKIEMKamil Walczak – tekst POD TYM LINKIEM
Jerzy Rejdych – tekst POD TYM LINKIEM
Mateusz Cieśliński – tekst POD TYM LINKIEM
Leszek Zawadzki – tekst POD TYM LINKIEM