Aktualności
[MŁODZIEŻ EKSTRAKLASY] Piotr Pyrdoł – między surowym ojcem-trenerem, a łagodnym dziadkiem
Robakiewicz ma prawo powiedzieć o sobie wychowawca Piotra Pyrdoła. To pod jego skrzydła trafił zdolny przedstawiciel trzeciego pokolenia piłkarzy z rodziny Pyrdołów. Miał wtedy pięć lat. Z Robakiewiczem pracował do 2014 roku. – Wyniósł świetne wzorce z domu. Był bardzo zdolnym chłopakiem, ale o słabych warunkach fizycznych. Z konsekwencją i wytrwałością dążył jednak do realizacji celu, wkładał w to wszystkie siły – mówi Robakiewicz.
Chucherko, ale sprytne i ze zmysłem
Piotr Pyrdoł w rozmowie z Legia.com przyznał: „Mama często opowiada mi, że odkąd zacząłem chodzić, od razu zabierałem się do kopania piłki”. Ojciec potwierdza. – Można powiedzieć, że urodził się z piłką. Nie trzeba było go do niczego namawiać. Gra zawsze sprawiała mu wielką frajdę. Nigdy nie miał problemu z przyjściem na trening. Pierwszy do grania – przyznaje Marcin Pyrdoł, który razem ze swoim ojcem Andrzejem, byłym zawodnikiem ŁKS, poświęcał dużo czasu na indywidualne treningi z Piotrem.
– Wolał treningi z dziadkiem, bo miał większą swobodę. Ja bardziej go dyscyplinowałem. Mnie już dawno przerósł, jest na dobrej drodze, żeby osiągnąć poziom dziadka Andrzeja. Zresztą lepiej by było, gdy poszedł w ślady ojca... mojego, nie swojego. Dziadek był dużo lepszym piłkarzem. Ja miałem jedynie przygodę z piłką. Pozycje? Grałem na każdej: w pomocy, występowałem też w ataku. W czasach juniorskich byłem napastnikiem – wyjaśnia Pyrdoł drugi.
Młody Pyrdoł dawał sygnały, że najlepiej odnajduje się w roli gracza środka pola. – Widziałem w nim reżysera, rozgrywającego. Wyróżniał się techniką, inteligencją. Czasem wystawiałem go na bokach pomocy, innym razem w obronie. Tylko po to, aby zdobywał nowe umiejętności. Był chucherkiem, które nie unikało starć z silniejszymi przeciwnikami. Radził sobie dzięki sprytowi, wrodzonemu zmysłowi. Nie bał się gry. Gdy czuł, że to dobry moment, to dawał szybką piłką. Potrafił poprowadzić grę, dlatego, że był rozsądny. Gdy młody Piotrek wychodził na boisko, mogłem być pewny, że spełni swoje zadania. Odpowiednio rozegra, poprowadzi. Gwarancja, że nigdy nie zawiedzie. Po prostu solidna firma. Miał duży wpływ na zespół. Koledzy lubili z nim grać – przyznaje Robakiewicz.
Bez faworyzowania syna
W SMS-ie Pyrdoł junior grał z Tomaszem Makowskim, Janem Sobocińskim, Patrykiem Makuchem czy Przemysławem Macierzyńskim. – To była taka kapela, że ho ho – śmieje się pan Józef. – Prowadziliśmy z Andrzejem Pyrdołem reprezentację województwa łódzkiego. Zdobywaliśmy tytuły mistrzostw Polski, wspólnie osiągnęliśmy wiele sukcesów. Ci chłopcy poprzez rywalizację w potyczkach klubowych, starciach z najlepszymi w Polsce, przeszli bardzo dobrą drogę rozwoju. Dobra, a w jaki sposób Piotrek znalazł się u nas? Z początku w Szkole Mistrzostwa Sportowego nie mieliśmy tak młodych grup, pracowaliśmy z bardziej dojrzałymi zawodnikami. Rozpoczęliśmy więc nabór praktycznie do maluchów. I wtedy tworzyła się ta fajna ekipa. Tata przyprowadził go do mnie, bo sam wcześniej u mnie trenował – wspomina Józef Robakiewicz.
W wieku 14 lat Piotr Pyrdoł znalazł się tam, gdzie było mu pisane ze względu na rodzinną tradycję. I trafił na trenera... Marcina Pyrdoła. Ojciec prowadził go w juniorach, dał szansę debiutu w III lidze. – Przechodząc do ŁKS-u rywalizował z zawodnikami o trzy lata starszymi. Nie był więc od razu podstawowym graczem. Musiał ciężko walczyć o swoje i mierzyć się z tym, że jest synem trenera. Według kolegów miał przez to większe fory. Ale on uważa właśnie, że miał trudniej niż inni, ponieważ traktowałem syna dużo surowiej niż pozostałych piłkarzy. Dziś sam mówi, że te spięcia między nami, wyszły mu na dobre. Wie, że strofując go, chciałem dla niego dobrze. W każdym meczu bardzo dużo wymagałem od Piotrka. Starałem się kłaść nacisk, żeby jak najwięcej skorzystał na moich sugestiach – podkreśla Marcin Pyrdoł.
Rady surowego ojca skutkowały. Doprowadziły niepozornego fizycznie zawodnika na sam szczyt klubowej piłki w Polsce. Z Łódzkim Klubem Sportowym piął się w górę ligowej hierarchii. Awans do II ligi, awans do ekstraklasy, wreszcie występy w najwyższej klasie rozgrywkowej w bieżącym sezonie.
Znak rozpoznawczy? Kreatywność
– Był moment, kiedy trzeba było podjąć decyzję, czy ma się uczyć w SMS-ie, czy wybrać lepszą, jeśli chodzi o poziom nauczania, szkołę, bo Piotrek dobrze się uczył. Rodzice uznali więc, że lepsza jest druga opcja, dlatego opuścił SMS – mówi nam Robakiewicz. I kontynuuje: – Widzimy teraz, że wybór ŁKS-u okazał się dobrym posunięciem. Przed nim świetne wyzwanie. Dobrze, że zdecydował się na Legię. Wiem, że jest w kręgu zainteresowań trenerów młodzieżowych reprezentacji. Jeśli kontuzję go ominą, to wierzę, że sobie poradzi. O głowę jestem spokojny, nadąży. Mam satysfakcję, że prowadziłem kolejnego bardzo ułożonego chłopaka. Cieszę, że lata spędzone ze mną wyszły mu na dobre.
Ojciec zawodnika uważa, że kontrakt z Legią to nagroda dla Piotra za lata poświęceń. – Był przez Legię obserwowany od najmłodszych lat. Pierwszą propozycję złożyli, gdy miał 14 lat. Przedstawiciele klubu przyjechali na rozmowy, byliśmy też w tej sprawie w Warszawie. Wtedy nie zdecydowaliśmy się puścić syna do stolicy, aby mieszkał w bursie. Czuję dumę, widząc, że syn ukierunkowany jest na ciężką pracę. Ma świadomość tego, ile musi pracy wykonać, żeby być jeszcze lepszym, co musi poprawić. To nie jest tak, że już złapał pana Boga za nogi. Ma pełną świadomość, że czeka go ogrom wysiłku, by był rozpoznawalny jako Piotr Pyrdoł – przekonuje trener Pyrdoł.
Jak podkreślił Robakiewicz, Pyrdoł junior przebił się w piłce, bo talent podparł godzinami dodatkowych treningów nad samorozwojem. – Jest piłkarzem kreatywnym, bardzo dobrym technicznie. W mojej ocenie, nie ma dla niego problemu czy używa lewej nogi, czy prawej. Kreatywność zawsze była mocną stroną Piotrka. Na pewno się z tym nie urodził. Pewne predyspozycje możesz mieć, ot tak po prostu, reszta to ciężka praca – syna i jego trenerów – uświadamia Marcin Pyrdoł.
Piotr Wiśniewski