Trzeba przyznać, że Jerzy Engel nie miał najłatwiejszego początku pracy z reprezentacją. Po trudnym debiucie i styczniowej porażce z Hiszpanią (0:3) kolejnym wyzwaniem był wyjazdowy mecz z Francją. Na wypełnionym po brzegi Stade de France, na którym półtora roku wcześniej Trójkolorowi wywalczyli mistrzostwo świata, wszyscy spodziewali się efektownego otwarcia 2000 roku. Les Bleus celowali przecież w triumf na Euro (co im się za kilka miesięcy udało). Engel postanowił, że skazywani na porażkę biało-czerwoni zagrają odważnie i podejmą rękawicę w starciu z faworyzowanym rywalem. Gruntownie przemeblowany po meczu w Kartegenie zespół dobrze wywiązał się z zadania. Gdyby wykazał się większą skutecznością, mógł nawet sprawić niespodziankę.

W LINII POMOCY

Do pojedynków w środku pola dochodziło tego dnia stosunkowo często, a starcia Zidane'a ze Świerczewskim można uznać za ozdobę spotkania. Dość powiedzieć, że większość przewinień tego dnia popełnili na sobie nawzajem. Z tej konfrontacji zwycięsko wyszedł bardziej utytułowany Francuz, który nie tylko częściej stwarzał zagrożenie pod bramką, ale także przesądził o wygranej gospodarzy. Polak poza grą w destrukcji zdecydowanie za mało angażował się w akcje ofensywne.