Historia rywalizacji biało-czerwonych z reprezentacją Bośni i Hercegowiny nie należy co prawda do najdłuższych, ale z całą pewnością jest dość oryginalna. Przede wszystkim dlatego, że aż trzy razy mierzyliśmy się... przed świętami Bożego Narodzenia. A że grudzień to miesiąc, w którym do tradycji przykłada się szczególną wagę, za każdym razem spotkania odbywały się w tureckim Kundu. Doszło do trzech, z których dwa zakończyły się wygraną Polaków, a raz padł remis. Do pierwszego starcia o punkty doszło dopiero 7 września tego roku w Lidze Narodów. W Zenicy drużyna Jerzego Brzęczka wygrała 2:1 po golach Kamilów: Glika i Grosickiego.
Do premierowej konfrontacji obu reprezentacji doszło za kadencji Leo Beenhakkera. Holenderski selekcjoner chciał jeszcze w „starym” roku sprawdzić przydatność do drużyny piłkarzy na co dzień występujących na polskich boiskach. Przegląd potencjalnych kadrowiczów był szczególnie ważny po zakończonych sukcesem eliminacjach i pół roku przed turniejem finałowym Euro 2008. Choć trzeba przyznać, że okoliczności rozegrania meczu nie były specjalnie sprzyjające. Zaczęło się od problemów z dotarciem na stadion, później grę utrudniał ulewny deszcz. W tych warunkach, jak się wydaje, najlepiej odnalazł się Michał Goliński. Pomocnik zdobył swoją premierową bramkę w koszulce z orłem na piersi. Co ważne, okazała się ona zwycięska. Zawodnik Zagłębia Lubin zapracował na kolejne powołania, ale do Austrii i Szwajcarii ostatecznie nie pojechał. Wówczas z pewnością nie przypuszczał również, że więcej goli dla drużyny narodowej już nie strzeli.
Kolejny raz biało-czerwoni zameldowali się na tureckim wybrzeżu trzy lata później. Od ponad roku za przygotowanie kadry do mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie odpowiadał wówczas Franciszek Smuda, który podobnie jak Beenhakker zabrał na zgrupowanie ligowców. I choć dla wielu z nich była to niepowtarzalna szansa pokazania się selekcjonerowi i zgłoszenia gotowości do gry w drużynie narodowej, skorzystali z niej nieliczni. Z pięciu debiutantów (Grzegorz Sandomierski, Marcin Kikut, Dawid Plizga, Cezary Wilk i Tomasz Kupisz) żaden nie rozegrał w kadrze w sumie więcej niż czterech spotkań. Najbardziej zadowolony mógł być natomiast Paweł Brożek. Snajper Wisły w 23. występie zanotował jedyny w reprezentacyjnej karierze dublet. W Turcji musiał poczuć się naprawdę dobrze, bo niespełna miesiąc później podjął decyzję o przeprowadzce z Krakowa nad Bosfor i podpisał kontrakt z Trabzonsporem.
„Obojętnie, co bym nie powiedział po tym spotkaniu, i tak wszyscy będą narzekać i psioczyć na to, że tutaj przyjechaliśmy. Ja jednak wciąż uważam, że zgrupowanie w Turcji i mecz z Bośniakami miały sens” – ta pomeczowa wypowiedź Franciszka Smudy najlepiej podsumowuje ostatnie starcie Polaków z ekipą z Bałkanów. Delikatnie rzecz ujmując nie było to spotkanie, które zapadło kibicom w pamięć. Zdecydowana większość zapamiętała z niego tylko to, że po listopadowych meczach z Włochami i Węgrami na koszulki naszych piłkarzy wróciło godło. To, co jednak warto i trzeba było odnotować, to przede wszystkim debiut w reprezentacji i zwycięski gol Waldemara Soboty.
Udało się dopiero za szóstym razem. Premierową wygraną w Lidze Narodów biało-czerwoni świętowali w Zenicy. To było pierwsze starcie obu reprezentacji w meczu o punkty. Bohaterami zostali dwaj Kamile: Glik i Grosicki. Obaj godnie zastąpili nieobecnego w tym spotkaniu Roberta Lewandowskiego. Gospodarze objęli wprawdzie prowadznie po rzucie karnym, ale później sprawy w swoje ręce wzięli jedni z liderów kadry Jerzego Brzęczka. Najpierw celną główką popisał się Glik, a później „Grosik”. Co ciekawe, dla obu był to 75. mecz w drużynie narodowej. Czy można było lepiej uczcić taki jubileusz?
BILANS 4 MECZÓW Z BOŚNIĄ I HERCEGOWINĄ: 3 ZWYCIĘSTWA POLSKI – 1 REMIS, BRAMKI: 6-3.