Aktualności

[WYWIAD] Jacek Magiera: Rok, który był bezcenną lekcją

Aktualności18.04.2020 
Film dokumentalny „Gramy dalej” pokazuje od kulis drogę reprezentacji U-20 do występu w mistrzostwach świata, w których dotarli do 1/8 finału. – Kamera była z nami wszędzie: w podróżach, na odprawach, treningach, meczach, sesjach zdjęciowych, hotelach. To obraz kadry od środka, od zgrupowania we wrześniu 2018 roku po występ na mundialu w 2019 – mówi Jacek Magiera, selekcjoner reprezentacji U-20.

W sobotę premiera filmu dokumentalnego „Gramy dalej”, w którym zobaczymy jak budowała się kadra na turniej, który na przełomie maja i czerwca 2019 roku rozegrano w Polsce. Od mistrzostw minął prawie rok. Jak pan patrzy na tę przygodę z kadrą?

Nauczyłem się bardzo dużo i mam nadzieję, że cały sztab szkoleniowy również. To był okres poznawania siebie i zawodników. Przez całe przygotowania cierpieliśmy na deficyt czasu. Przez ten rok do mistrzostw mieliśmy zaledwie 25 treningów. Drużyna poznawała nas, a my zawodników. Często była to praca od podstaw, bo część piłkarzy na kolejnych zgrupowaniach była nowa i trzeba było ich wprowadzać do kadry, a nie każdy od razu wiedział, jak się zachowywać. To był czas budowania relacji i otwierania umysłów. Bardzo dużo rozmawialiśmy, bo nie zawsze tych piłkarzy mogliśmy zobaczyć na boisku, byli bowiem na tyle młodzi, że nie wszyscy nie grali regularnie w klubach. Część oglądaliśmy na poziomie Ekstraklasy, innych w rezerwach w czwartej lidze lub nawet spotkaniach juniorskich. Musieliśmy ich uświadamiać co powinni robić, by być w formie. Z jednej strony młody zawodnik jest mocno naładowany, chce wszystko zrobić od razu, jak najszybciej zadebiutować, a jak do tego nie dochodzi, balon szybko pęka i się zniechęca. Żeby do debiutu dojrzeć i na niego zasłużyć, trzeba być najpierw dobrze przygotowanym. Przez ten rok były różne momenty w tej kadrze: dobre, niezrozumiałe, słabe. Sinusoida, jak to w sporcie i dlatego to dla wszystkich była tak bezcenna lekcja. 

Jedna ze scen pokazuje, że piłkarzy trzeba było uświadamiać co krok. Po wygranej z Czechami 3:0, w ostrym tonie podkreśla pan na odprawie, że 11 zawodników zapomniało o nawodnieniu.

To jeden z elementów regeneracji i dodatek wspierający zrozumienie, że suma detali stanowi całość. Uświadamianie zawodników było procesem, który budowaliśmy z myślą o tym, by już na samych MŚ nie wracać do podstaw rutyny profesjonalnego piłkarza. Praca trenera i jego sztabu to zbieranie informacji i zarządzanie nimi, by w odpowiednim czasie je przekazać zawodnikom. Ważny jest kontekst życia reprezentacji: uznałem, że to był właściwy moment, by o tym powiedzieć na odprawie. Celem przekazu było to, by grupa przejęła odpowiedzialność za drużynę i swoją gotowość. Tak kształtowaliśmy ich nawyki. Rozumiem, że pojedyncze sceny mogą być czasami niezrozumiałe lub przerysowane dla widza, który w tym życiu codziennym nie uczestniczył. Jednak wierzę, że tego typu zagadnienia okażą się ciekawe, dadzą wyobrażenie, że praca piłkarza to nie tylko kopanie piłki. My nie mogliśmy godzić się na minimalizm. Wygrali jeden mecz i zapomnieli o nawodnieniu, czyli jednym z elementów regeneracji. Dodatkowo, w jednym z pokojów pozwolili sobie, by do późna w nocy grać w karty, zamiast odpoczywać, pójść do czekających na nich fizjoterapeutów. Wchodzenie w głowy zawodników było bardzo istotne, niemniej niż treningi, których było mało. Po ostatnim zgrupowaniu w marcu 2019 roku mieliśmy 58 dni przerwy do pierwszego meczu mundialu z Kolumbią. Przekonywaliśmy zawodników, że jeśli nie będą w tym czasie zwracać uwagi na takie niuanse jak regeneracja, nawodnienie, dobry sen, to nie osiągną wymaganego poziomu. Cztery dni przed startem mistrzostw nie wiedzieliśmy w jakiej formie psychofizycznej przyjadą zawodnicy. W sobotę, na pięć dni przed mundialem, GKS Katowice z Tymoteuszem Puchaczem grał mecz ligowy z Bytovią. W ostatniej minucie stracili gola i spadli do drugiej ligi. Tragedia, prawda? A Tymek wraz z Adrianem Łyszczarzem po kilku godzinach mieli być w Łodzi, gotowi do występu na wielkiej imprezie. Nie mieliśmy takiego komfortu jak piłkarze Kolumbii, którzy zebrali się cztery tygodnie przed mistrzostwami, rozegrali kilka sparingów i mogli przyjrzeć się każdemu piłkarzowi. Dla nich mecz z Polską był trzynastym w tym roku, dla naszej grupy – ledwie trzecim. Stąd tak ważne było wszystko, co nasi piłkarze robili pomiędzy zgrupowaniami, na co zwróciliśmy im uwagę każdą odprawą prowadzoną przeze mnie lub mój sztab.

Ta samoświadomość piłkarzy rosła z każdym zgrupowaniem?

Każdy zawodnik musi mieć czas, by wszystko przetrawić i sobie przyswoić. Jeden robi to szybciej, drugi wolniej. Puchacza po mistrzostwach świata skreślano, bo rzeczywiście zagrał słaby turniej. On potrzebował przynajmniej dziesięciu dni, by dojść do siebie po sezonie w Katowicach, ale tego czasu nie było. Z Kolumbią zagrał poniżej możliwości, męczył się na boisku. W kolejnych spotkaniach nie było lepiej i widzieliśmy, że to siedzi w jego głowie. Kiedy już po mistrzostwach graliśmy we wrześniu, październiku czy listopadzie, to bawił się z bardzo mocnymi rywalami. Zrobił ogromny postęp, zwłaszcza po tym, jak zmieniliśmy taktykę na 1-3-5-2. Świetnie radzi sobie w Lechu Poznań. Ze zgrupowania na zgrupowanie widzieliśmy, że powoływani piłkarze, którzy byli na mistrzostwach świata, na kolejne mecze kadry U-20 przyjeżdżali bardziej otwarci. Tomasz Makowski został kapitanem tej drużyny, Marcel Zylla piłkarzem biorącym na siebie ciężar odpowiedzialności za grę ofensywy. W przypadku tego drugiego było to widać już w ostatnim meczu mistrzostw z Włochami, choć nie wykorzystał jednej z dogodnych okazji. Z kolei w pierwszych ujęciach widzimy Adriana Gryszkiewicza, który debiutował w jakiejkolwiek reprezentacji we wrześniu 2018 roku i zderzył się z Moise Keanem, teraz grającym w Premier League, wówczas piłkarzem Juventusu. Dla niego to było coś zupełnie nowego, stąd w scenie z altany w Uniejowie, w naszej bazie przygotowań, najważniejsze było to, żeby przełamał swoją barierę. Miał jednak tą świadomość i z czasem czynił stałe postępy, pojechał i zagrał na mundialu.

W jednej ze scen podkreśla pan, że w kadrze mogą być tylko piłkarze, którzy wyciągną asa kier. Udało się zebrać pełną talię?

Nie, ta odprawa dotyczyła właśnie nocnej gry w karty i nawiązywała do decyzji, które młodzi piłkarze podejmują na wstępie ich seniorskich karier. Kolejny raz chcieliśmy uświadomić im, by to nie szczęśliwy los, wyciągnięcie asa kier decydowało o ich przyszłości, ale żeby brali sprawy w swoje ręce i dbali o siebie w najlepszy możliwy sposób. Każdy z nich miał wybór, ale żaden nie podjął ryzyka losowania karty. Przekaz do nich trafił i dalszych przygód nie było. Odnośnie selekcji: 13 maja 2019 roku musieliśmy podać kadrę składającą się z 21 nazwisk. Oczywiście, że mieliśmy znaki zapytania przy ogłaszaniu powołań, ale na tamtą chwilę to była najlepsza grupa zawodników. Gdybym miał wybierać dziś, to na pewno byłyby cztery, pięć zmian. Wtedy kilku zawodników nie grało tak, jak robią to dziś, a kolejny rok zebranych doświadczeń w piłce seniorskich zmienił mnóstwo rzeczy. Pod koniec filmu podkreślam zresztą, że choć wystąpili w reprezentacji młodzieżowej, to do kadry seniorów czeka ich jeszcze daleka droga. Jak trzech, czterech w niej zagra, to będzie sukces. Dla dużej części tych piłkarzy to był turniej życia. Na pewno wygranym turnieju był Serafin Szota. Za spotkanie z Kolumbią krytyka spadła na Bartka Slisza, który pierwszy raz z czymś takim musiał się zmierzyć, czytać o sobie negatywne recenzje. Nie wszyscy jednak wiedzieli jakie miał założenia na boisku, że jego statystyki nie były wcale złe. On odpowiadał za czarną robotę, a spodziewano się dryblingów i strzałów. Utwierdziło nas to w przekonaniu, że tych chłopców jeszcze do końca nikt nie znał, że oni tymi mistrzostwami na szerokiej publiczności wywierają pierwsze wrażenie. Z kolei Kuba Bednarczyk z Włochami pokazał duży potencjał. Naprawdę spędziliśmy wiele godzin, analizowaliśmy mnóstwo pozapisywanych rzeczy, by dokonać jak najlepszej selekcji. W turnieju zagrali też piłkarze, którzy potem przepadli i teraz ich w kadrze już nie ma. Byli też tacy, których nie wybraliśmy, a w tym sezonie ligowym pokazywali duży potencjał. Może właśnie brak powołania ich zmotywował, ale już nie dowiemy się, jakby wypadli w mistrzostwach.

Ze strony piłkarzy padają ważne słowa, że jeśli zrobią karierę, to chcieliby wynagrodzić bliskim trud włożony w ich wychowanie. Doceniają też ciężką pracę rodziców, czy to w kopalni, czy przy rozwożeniu kwiatów.

Rzeczywiście, kiedy najbliżsi to zobaczą, przekonają kim są ich dzieci. Wyszli z domów, w których dostali dużo ciepła i miłości. Widać, że relacje zbudowane z rodzicami, są często też dla tych piłkarzy motywacją do rozwoju. 

Kamera była przy zawodnikach w najważniejszych momentach. Na przykład w przerwie meczu z Tahiti, kiedy prowadzicie 3:0, a na piłkarzy spada zimny prysznic z pana strony.

Z analiz i odpraw wynikało, że Tahiti popełniła wiele prostych błędów. Przed tym spotkaniem nie chcieliśmy jednak dopuścić do sytuacji, by piłkarze zlekceważyli rywala. Pokazaliśmy maksymalnie ucięte urywki z ich pierwszego meczu na MŚ i w Pucharze Oceanii. Dla nas ważne było też zmazanie plamy z pierwszego spotkania i danie radości kibicom poprzez strzelenie kilku goli, tym bardziej, że bramki mogły się też liczyć w walce o awans. Gdy w pierwszej połowie zobaczyliśmy naszych piłkarzy, którzy wysyłają buziaki i serduszka do trybun, to musieliśmy zareagować. Jeden z nich zaczął rozstawiać na boisku kolegów, a jego wskazówki były sprzeczne z naszymi założeniami. Na mistrzostwach świata nie ma miejsca na dekoncentrację i rozkojarzenie, dlatego w przerwie było trochę ostrych słów, ale też motywacji i przede wszystkim merytoryki. Jak w każdym meczu, członkowie sztabu szkoleniowego na bieżąco robili analizę pierwszej połowy i jeszcze w szatni na podstawie materiałów wideo przekazaliśmy uwagi. Niezależnie od tego, czy graliśmy z Tahiti, czy z Włochami.

Film trwa nieco ponad godzinę. Jak się panu podobał?

Kuba Mieleszkiewicz, który był z nami przez cały ten czas, dostał całkowitą dowolność w wyborze scen i montażu. Miał dostęp do pełnego życia kadry. Czasem było mi żal, gdy widziałem go całego obładowanego sprzętem. Dla niego to też było coś nowego: po raz pierwszy był tak blisko drużyny, nawiązywał relacje z piłkarzami, robił z nimi rozmowy. Wykonał wielką i bardzo dobrą pracę, bo nagranych miał chyba ponad 300 godzin. Ta kadra jest pokazana przede wszystkim z jego perspektywy, bo od początku zakładaliśmy, że nic nie będzie sterowane, że żadnej sceny nie powtórzymy.

Rozmawiał Andrzej Klemba

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności