Aktualności
[WYWIAD] Taras Romanczuk: Wszystko zależy od nas
Po twojej drugiej bramce w półfinale z Miedzią Legnica odgłos spadającego z serc kamienia było chyba słychać na drugim końcu Polski. Awans do finału dał dużo spokoju, ale też przyniósł ulgę, że w tym sezonie powalczycie jeszcze o jakieś trofeum.
Wszyscy cieszyliśmy się z wygranej i tego, że w końcu udało nam się dojść do finału. Każdy chciał zagrać na PGE Narodowym i dokładał wszelkich starań, żeby ten cel udało się osiągnąć. Fajnie nam się grało w tym meczu, kibice dopisali, emocje sięgnęły zenitu, szczególnie przy tej zdobytej w 91. minucie bramce. Radość była ogromna zwłaszcza, że ostateczny wynik udało nam się ustalić praktycznie w ostatniej akcji meczu.
Serce mocniej nie zabiło, kiedy Petteri Forsell przymierzył i trafił z rzutu wolnego?
Myślę, że tak, szczególnie u mnie, ponieważ trochę bezsensownie faulowałem. Byłem wściekły na siebie, że z takiej prostej sytuacji daję szansę Miedzi, żeby zdobyła bramkę. Trzeba przyznać, że Forsell oddał naprawdę dobry strzał z 30. metra. Może nie byliśmy załamani, ale nie wiedzieliśmy potem jak zagrać, czy podejść wyżej, tak jak po pierwszej bramce, czy się cofnąć. W tym okresie Miedź przejęła inicjatywę i utrzymywała się dłużej przy piłce na naszej połowie. Fajnie, że w końcu udało się strzelić gola po stałym fragmencie gry. Wiedzieliśmy, że to na pewno będzie naszą bronią w tym meczu i tak też się właśnie okazało.
Z roli kapitana wywiązałeś się najlepiej jak mogłeś. To właśnie twoje gole okazały się decydujące.
Trafienia na pewno są ważne. Szczególnie, jak strzelasz gola w ostatniej minucie meczu, który daje ci trzy punkty albo awans do następnej rundy. Każdy wtedy się cieszy. Dla mnie najważniejsze, że widać było po chłopakach, że wróciliśmy do swojej gry i każdy dawał z siebie sto procent na boisku. W końcu wszystkim zależało na wygranej. Po takich zwycięstwach czuć, że drużyna się budzi i wraca na właściwe tory.
Po tym, jak wszedłeś do szatni, było też widać, że wróciły dobre humory. Koledzy z zespołu na twój widok zaczęli śpiewać „Messi, Messi”. Tak cię chyba jeszcze po meczu nie przywitali nigdy…
Chłopaki trochę się wygłupiali, ale zdecydowanie było widać radość w całym zespole. Zdaliśmy sobie sprawę, że zrobiliśmy naprawdę sporo, ale przed nami jest jeszcze ta najcięższa walka na PGE Narodowym. I to tam właśnie trzeba dać z siebie jeszcze więcej, tak żeby na koniec przywieźć puchar do Białegostoku.
Zgodzisz się z tym, że najtrudniejszy rywal w pucharze dopiero na was czeka? Czy może jednak najtrudniejsze, z różnych innych względów, były te spotkania z zespołami grającymi w niższych ligach?
Kilka spotkań mieliśmy naprawdę trudnych. Wszystkie mecze graliśmy na wyjazdach. Dopiero w półfinale wystąpiliśmy w roli gospodarza. Nie było łatwo w Katowicach, gdzie strzeliliśmy gola dopiero w ostatniej minucie dogrywki. Z Arką Gdynia też nie było lekko. Cała ta droga do finału była ciężką przeprawą, ale zespół pokazał, na co go stać i że może zdobyć bramkę w 90. czy 120. minucie. W takich momentach buduje się charakter drużyny i później tym charakterem można wygrywać kolejne spotkania.
Pucharowe rozgrywki były trochę jak kroplówka podłączona do zespołu. Dwa ostatnie i chyba najważniejsze dotychczas mecze z Odrą, jak i z Miedzią, poprzedzone były występami, z których nie do końca moglibyście być zadowoleni.
Po tych meczach była trochę większa motywacja. Myślę, że przed Miedzią sporo pomogło zwycięstwo z Sosnowcem. Widać było, że zespół uwierzył w siebie. Szczególnie dało się to zauważyć w drugiej połowie, gdzie wróciliśmy do naszej piłki. Graliśmy naprawdę dobry mecz. To była taka gra Jagiellonii, na którą nas stać, i którą powinniśmy prezentować w większości spotkań.
Które mecze są dla ciebie ważniejsze – te które graliście, licząc na mistrzostwo Polski, czy może ten najważniejszy będzie właśnie 2 maja?
Zdajemy sobie sprawę z tego, że w finale wszystko wyjaśni się w jednym meczu. W lidze było inaczej, na koniec nie wszystko zależało od nas. Teraz presja będzie większa, bo wszyscy wiemy, że o sukcesie lub porażce zadecyduje tylko nasza postawa.
Czuliście wcześniej taką presję? Kibice wielokrotnie podkreślali, że wierzą w ten finał.
Zgadza się, było widać, że kibicom zależy na tym pucharze i że będą od nas wymagać bardzo dużo, ale jednocześnie chyba nie tworzyło to większej presji. Mieliśmy w zespole nienajlepszy okres. Spowodowane to było wieloma różnymi czynnikami, ale wszyscy wiedzieliśmy, że jak z tego wyjdziemy, to będziemy silniejsi i wówczas lepsze występy i wyniki będą nam łatwiej przychodziły.
Kto będzie faworytem starcia na PGE Narodowym?
Mamy takie same szanse na zdobycie pucharu, jak Lechia. Zagramy jedenastu na jedenastu. Jest jedna piłka i dwie bramki. Oba zespoły mają po 90 minut na to, by stworzyć sobie sytuacje i je jak najlepiej wykorzystać. Nie zasłużyliśmy w tym sezonie na dwie porażki z Lechią. W Białymstoku graliśmy nieźle, to była pierwsza kolejka, w której tak naprawdę myśleliśmy już o meczu z Rio Ave. Lechia stworzyła sobie jedną, może dwie sytuacje i wygrała. Na wyjeździe gdańszczanie nie stwarzali sobie jakichś wspaniałych okazji, a jednak znów wygrali, wykorzystując fakt, że byliśmy nastawieni mocno ofensywnie. Piłka nie zawsze jest sprawiedliwa. Finał będzie się jednak różnił od poprzednich starć. Wszystko dlatego, że jego bezpośrednią stawką jest puchar.
Układasz już sobie w głowie, co powiesz zespołowi jako kapitan, w tych ostatnich chwilach przed wyjściem na boisko, w szatni na PGE Narodowym?
Jeszcze o tym nie myślałem. To pojawi się w głowie w ostatniej chwili. Nie można się przemotywować. Cokolwiek to będzie, to będzie krótkie i dosadne. Oby przyniosło zamierzony skutek. Liczymy na zwycięstwo.
Rozmawiał Kamil Świrydowicz