Aktualności
[PUCHAR POLSKI] „Tylko przyklasnąć podejściu Górnika”
Już patrząc na ławkę rezerwowych Rozwoju Katowice postronny kibic mógłby złapać się za głowę. Najstarszy z siedmiu piłkarzy był Damian Kaletka, urodzony w 2000 roku, pozostali zawodnicy byli o rok, dwa i nawet trzy lata młodsi. Piłkarzy jak Bartosz Baranowicz – rocznik 2003 – rzadko spotyka się nawet w rozgrywkach Centralnej Ligi Juniorów, a co dopiero na poziomie 1/8 finału Pucharu Polski. I też trener Rozwoju, Rafał Bosowski przyznawał później, że o porażce w dogrywce zdecydowały zmiany: on wpuszczał nastolatków, a Marcin Brosz piłkarzy z poziomu Ekstraklasy, czyli Igora Angulo, Kamila Zapolnika, Szymona Matuszka i Łukasza Wolsztyńskiego. Pierwszy z wymienionej czwórki miał swoje okazje, ale to pozostała trójka zadecydowała o zwycięstwie 4:1 Górnika.
Jednak to, co niektórzy uznaliby za przyczynę porażki, w Katowicach jest normą i sposobem na przetrwanie. – W meczu widać było nie tylko ich zaangażowanie, ale też pomysł na grę i systematyczną pracę. Pozycja Rozwoju w drugiej lidze nie mówi wszystkiego o ich klasie. Chciałem pochwalić cały klub za pomysł, jaki ma, bo dostarcza polskiej piłce wielu młodych zawodników – podkreślał Marcin Brosz.
Wtórował mu Rafał Bosowski. – Wiem, jak trudno jest wprowadzać młodzież na poziomie drugiej ligi, ale trudno mi jest sobie wyobrazić, jak robi się to w Zabrzu i to w Ekstraklasie, osiągając takie wyniki. Czapki z głów przed Górnikiem, takie kluby trzeba szanować. Tylko przyklasnąć podejściu Górnika, przed meczem pokazywali profesjonalizm i klasę na każdym poziomie – dodawał trener jednej z czołowych drużyn klasyfikacji Pro Junior System. Górnik z kolei z łatwością zwyciężył w tym projekcie za poprzedni sezon.
Sam Brosz był zdziwiony, gdy na konferencji zasugerowano, że czekając tak późno z rozstrzygnięciem spotkania chciał oszczędzać zawodników, nie zmuszając ich do forsowania tempa. – Mogę udostępnić raport z tego spotkania, sam widziałem już wstępne wyniki. Zarówno my, jak i podejrzewam Rozwój mieliśmy wysokie parametry biegowe – tłumaczył.
– W życiu nie umniejszałbym szans rywali, nie planowałbym oszczędzania sił w takim meczu. Uważam, że szanowanie przeciwnika to nasz obowiązek. Tego się od nas oczekuje, jak najlepszego przygotowania. Nie kalkulujemy, chcemy za każdym razem pokazać jak najlepsze oblicze. I słyszymy wszędzie, jak szanuje się przez to Górnika: tak było w Hrubieszowie (po pierwszej rundzie Pucharu Polski – red.), jak i w Legionowie. Chcemy, by piłka nas łączyła – mówił szkoleniowiec zabrzan.
– Dzisiaj graliśmy o zwycięstwo – dodawał Bosowski, chwaląc swój zespół za włożony wysiłek. – Dla nas to było 24 spotkanie w rundzie, co przy tylu kontuzjach i problemach jest naprawdę obciążeniem. Nie jesteśmy w stanie oczekiwać po młodzieży, że rozegra dwadzieścia meczów na równym poziomie. Dla postronnego kibica nasz dorobek w drugiej lidze (21 punktów) oraz 1/8 finału to nic nadzwyczajnego, ale my sami wiemy, ile to nas kosztowało – zaznaczał.
Problemy Rozwoju czy Górnika nie rozwiązały się wraz z tym jednym spotkaniem: nawet jeśli gospodarze wypromowali któregoś z młodzieżowców, albo swoim wysiłkiem sprawili, że wiosną na meczach drugiej ligi będzie więcej kibiców. Także zabrzanie myślami pięć minut po ostatnim gwizdku byli przy regeneracji przed kluczowym niedzielnym starciem z Miedzią Legnica u siebie, szybko zbierając się do autokaru i wracając na swój teren, by tam zacząć odnowę.
O ile dogrywka z drugoligowcem nie przyniosła Górnikowi chluby, o tyle całokształt tegorocznej (i wciąż trwającej) przygody zabrzan w Pucharze Polski odbija się pozytywnym echem. Szczęście w losowaniu to jedno, ale sprawienie, że rywale z niższych lig doświadczają szacunku klubu z Ekstraklasy jest czymś zupełnie innym, ważniejszym. Dla Rozwoju czwartkowy mecz w mroźnych warunkach był pierwszym takim w historii i Górnik, choć do zwycięstwa potrzebował dogrywki, w pełni uświetnił to wydarzenie. A Bosowski i Brosz mieli rację: oby takich klubów było w Polsce jak najwięcej.
Michał Zachodny