Aktualności
Piotr Stokowiec: Marzenia budujemy na codzienności
– Nie jestem z natury pesymistą, ale nie wybiegam w przyszłość. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. My po prostu gramy. Idziemy krok po kroku, odhaczamy kolejne spotkania. Bo co tu można planować? Lechia zrobi wszystko, by osiągnąć jak najwięcej – zapowiadał Piotr Stokowiec, szkoleniowiec drużyny z Gdańska, która po zwycięstwie 1:0 w Częstochowie z Rakowem zagra w finale Totolotek Pucharu Polski.
Półfinał dwóch liderów, tego pierwszej ligi z tym Ekstraklasy, było intensywne i pełne futbolu fizycznego, niż poukładanego. – W pierwszej połowie grało nam się znacznie trudniej pod wiatr. A w drugiej, nie ma co się oszukiwać, nie było gry płynnej, a raczej była ona szarpana. Ale graliśmy jak to Lechia: skutecznie, konsekwentnie, wyrachowanie – mówił po spotkaniu trener zwycięskiej drużyny.
Gdańszczanom zwycięstwo zagwarantował gol Artura Sobiecha z 17. minuty, lecz napastnik już po pół godzinie gry musiał opuścić boisko z powodu urazu głowy. Jak zdradził szkoleniowiec Lechii, ma on obawy o zdrowie swojego zawodnika, który prosto ze stadionu udał się do szpitala na badania z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu.
Stokowiec był również pełen podziwu dla wysiłków gospodarzy, którzy w poszukiwaniu wyrównującego gola zepchnęli pierwszą drużynę Ekstraklasy do głębokiej defensywy. – Wielkie gratulacje dla Rakowa. Panowała fantastyczna atmosfera w której musieliśmy się odnaleźć. Widzę, jak to tutaj funkcjonuje, jaka jest organizacja i że wszystko idzie w górę. Do zobaczenia w Ekstraklasie – mówił.
Dodał również, że przed żadnym meczem ligowym nie przygotowywał zespołu tak skrupulatnie, jak przed starciem z zespołem Marka Papszuna. – Może mniej było jakości, ale dużo emocji. To była dobra reklama Pucharu Polski jeszcze przed samym finałem – odpowiadał na pytania o ostatnie starcie rozgrywek z Jagiellonią Białystok, które odbędzie się drugiego maja na stadionie PGE Narodowym w Warszawie.
– Raków nas nie zaskoczył, skrzętnie się przygotowaliśmy. Może nasza gra nie była zbyt okazała, ale odpowiednio dostosowaliśmy swoją taktykę i w tej kwestii rozegraliśmy mecz tak, jak chcieliśmy. Tylko Lechia mogła tu utrzeć nosa Rakowowi. Wielu będzie kręcących nosem na styl, ale najważniejszy jest awans. Nie wstydzę się tego, jak graliśmy. Jeśli nie stać nas na artyzm, to trzeba postawić na rzemiosło. Myślę, że moja drużyna zasłużyła na awans. Dedykujemy go kibicom, by spędzili fajną majówkę w Warszawie – zaznaczał.
Po wymuszonej zmianie jeszcze przed przerwą, gdy Sobiecha zmienił Jakub Arak, tego zawodnika Stokowiec zdjął i posłał w bój Patryka Lipskiego. Jakież zdziwienie musiało być u pomocnika, który po dwunastu minutach… wrócił na ławkę i za niego wbiegł Steven Vitoria. – Nie wszystko da się wyreżyserować. Zmiany były taktyczne. Nie mam pretensji do zawodników. Wiem na co ich stać i kiedy im mogę pomóc. Gramy co trzy dni i staramy się jak możemy. Dzisiaj się cieszymy, ale od jutra szykujemy się do Cracovii. Nie było łatwo, ale robota dopiero będzie do zrobienia. My swoje marzenia budujemy na codzienności. Po sezonie zobaczymy, gdzie jesteśmy – zakończył.
Michał Zachodny, Częstochowa